Weterynaryjne historyjki

Jak już wspominałem kilkukrotnie, weterynaria to nie mizianie puchatych pysiów-królisiów oraz walka na śmierć i życie o zdrowie braci mniejszych (no dobra... to też). Weterynaria to przede wszystkim kontakt z żywym człowiekiem. Te spotkania z ludźmi bywają niekiedy zabawne, częściej irytujące. Oto kilka wycinków z pracy lekarza weterynarii.


***
Jest niedziela, mam dyżur. Ruch jest niewielki, więc siedzę w biurze, piję kawę
i odświeżam facebook'a. Wtem słyszę, że ktoś wchodzi do ambulatorium
i krzyczy na całe gardło DOBRYYY! Zachodzę do gabinetu i widzę pulchną, starszą panią, o uśmiechniętej, pomarszczonej jak zimowe jabłko na wiosnę twarzy. Głowę zdobił jej kapelusz, którego stworzenie wymagało zdolności inżynieryjnych. W ręce trzyma transporterek wielkości lodówki, z którego wydobywa się dźwięk: GRRRRRRRRRRRRRR! Pytam w czym mogę pomóc? Pani mów Z koteczkiem przyszłam. I wyciągnęła koteczka z kontenerka... Kicia okazała się sześciokilowym, czarnym, pokrytym bliznami monstrum, bez jednego oka, odgryzioną połową ogona i uszami poszarpanymi jakby spotkał je nieprzyjemny incydent z niszczarką do dokumentów. Pani trzymała go pod pachami i wyciągała w moją stronę. Gdy kocur mnie ujrzał, zrobił KSYYYYYY! i zaprezentował swoje krogulcze szpony. Och, on jest takim wielkim pieszczochem rzecze właścicielka. Muchy by nie skrzywdził. Spojrzałem na panią, przełknąłem ślinę i pytam co będziemy robić? Odpowiedź brzmiała: Pazurki chciałam mu obciąć...



***
"HODOWCY" MAŚCI WSZELKIEJ

Pewnego razu do Przychodni wpadł jegomość. Przedstawił się jako "hodowca królików amator, jednak z pewnym doświadczeniem" (dalej zwany HKAJZPD). Rozmowa przebiegała mniej więcej tak:
HKAJZPD: Słuchej Pan. Bo ja mam króliki. I one coś mi chorują od wczoraj (zawsze chorują od wczoraj)
Ja: A co się dzieje?
HKAJZPD: No, oczy im puchną i uszy klapią, nos robi się taki baniaty i umierają.
Ja: Prawdopodobnie myksomatoza. Szczepił Pan?
HKAJZPD: Po co? Zdrowe były, to żech nie szczepił.
Ja: Szczepi się, żeby były odporne.
HKAJZPD: Nigdy nie szczepiłem i były zdrowe.
Ja: No to teraz ma Pan martwe dla odmiany.

"Hodowcy gołębi" to osobna kasta. Tu na Śląsku mamy ich co nie miara. I jeżeli chcecie, któregoś zdenerwować to nazwijcie go gołębiarzem (jak to ja uczyniłem będąc na praktykach studenckich). Nazwany w ten sposób, oznajmi Wam
z oburzeniem, że gołębiorz to jastrząb, albo (cytuję) taki ciul co gołymbie kradnie. Więc nie nazywajcie ich tak - zbyt często :P


Standardowy gołębiarz zawsze wcina się poza kolejką, a przychodzi do gabinetu po jakiś lek na bliżej nieokreśloną chorobę. Brzmi to w przybliżeniu tak: "Chciałbym taki lek, biały, w ciemnej butelce, co go Zenek dostał tydzień temu
i pomogło." Ale przeciw czemu ten lek?! I kim do cholery jest Zenek?! Poza tym, zawsze podczas wywiadu oznajmia z poważną miną, że zerwał już PYPCIA
i dalej są chore. Niestety mitycznego pypcia, żaden lekarz weterynarii na oczy nie widział, bo wszystkie zostały już zerwane. Dlatego w sprawie pypcia, zwykle kiwam głową ze zrozumieniem i mówię, że "dobrze" :]


Żeby nie było, że generalizuję. Przychodzą do nas również rzetelni, posiadający wiedzę hodowcy gołębi. I są to normalni, porządni klienci. Niestety, większość
z miłośników gruchających ptaków to mimo wszystko gołębiarze.





***
NOCNE TELEFONY

Halo! Weterynarz?!
Tak. Słucham?
Bo ja właśnie kleszcza znalazłam u swojego kotka. I chciałam się na wizytę umówić, żeby go wyciągnąć
Jest 3.00 w nocy!
I...?
Kleszcz może poczekać do rana, tak myślę.
Nalegam. To najważniejsze zwierzę na świecie i nie przeżyję jak mu się coś stanie. Ile by to kosztowało?
Pięćset złotych.
ŻE CO?
Pięćset złotych. Za tyle przyjadę o 3.00 w nocy wyciągnąć kleszcza z Pani kota.
Aaaaa, to ja poczekam do rana. Dobranoc
Dobranoc.

Dobry wieczór. Dodzwoniłem się do lekarza weterynarii?
Owszem. W czym mogę pomóc
Bo wie Pan. Mój pies był dzisiaj kastrowany, ale nasz lekarz nie odbiera telefonu, a mu krew ciurkiem leci z rany i zaczynam się martwić.
Dobrze by było, gdyby obejrzała to osoba operująca Pańskiego psa.
Ale on nie odbiera
Wie Pan, ja przez telefon nie jestem w stanie Panu pomóc. Możemy się spotkać w Przychodni za pół godziny.
To może być trudne.
Dlaczego?
Bo ja z Barcelony dzwonię.
...


***
POCZĄTKI W PRACY

Otwieram drzwi do poczekalni. Na krzesełku siedzi Pani, na kolanach ściska kota - jakby bała się, że jej go ktoś ukradnie. Zapraszam ją do gabinetu, ona na to Na lekarza czekam. Odpowiadam, że jestem lekarzem. Pani po chwili namysłu i pełna zdecydowania Na innego czekam. 

Siedzę w gabinecie, drzwi się otwierają i wpada jakiś koleś z psem. 
Jest jakiś lekarz? 
Słucham.
Pytam się czy lekarz jakiś jest?!
Jestem lekarzem weterynarii.
Na pewno?
Tak mam napisane na pieczątce, więc chyba tak.
Aha. A jakiś inny jest?
...


***
Tak to właśnie moi mili wygląda. "Człowieki" takie są. Do następnego

Komentarze

Prześlij komentarz