Objawy pojawiły się nagle. Dlaczego?

Czasem bywa tak, że nasze niczym nie zakłócone życie z czworonogiem, nagle ulegnie zachwianiu. Wczoraj luz blues, wszyscy zdrowi, wszyscy zadowoleni z życia. Dziś zwierz chory. Nagle. Bez czasu na przygotowanie, czy oswojenie z sytuacją. Bum! Czary mary i równowaga zburzona. Dlaczego tak nagle?!

Smutna prawda jest niestety taka, że kiedyś przecież objawy muszą się pojawić. Musi wybić godzina zero. Niekiedy symptomy choroby narastają stopniowo. Innym razem od razu z przytupem. Mimo, że wielu właścicieli dziwi się temu, że nic nie zwiastowało choroby i pyta dlaczego, nie jestem w stanie odpowiedzieć na to pytanie. Tak bywa. Nie zawsze dostajemy czas na zastanawianie się czy to już problem, czy może samo przejdzie.

Często bywa tak, że dzień w którym zauważamy chorobę nie jest ani pierwszym, ani drugim, a fakt wystąpienia objawów jest wynikiem długiego narastania problemu. Nie jest nowiną to, że zwierzęta bywają skryte. Nie chodzą narzekając, że tam strzyka, a tam boli, że sikać się ciągle chce lub że od dwóch miesięcy nie mogę złapać tchu. Nie. Narzekanie to domena ludzi. Nasi przyjaciele będą "udawać", że nic się nie dzieje tak długo, jak to tylko możliwe. 

Przykłady...

Wchodzi do gabinetu pies... Wróć. Wnoszą psa, bo się zepsuł i ma problem z chodzeniem. Właściwie nie jest w stanie utrzymać swojego ciała w pozycji stojącej. Wyszedł na dwór i się przewrócił. W gabinecie rzucają się w oczy przede wszystkim: przechylenie głowy na bok, oczopląs, przy próbie chodzenia podpieranie się o przedmioty i kręcenie się w kółko. Wszystko wskazuje na zespół przedsionkowy, czyli schorzenie ośrodkowego układu nerwowego, manifestujące się właśnie takimi zaburzeniami równowagi. I owszem te objawy mogą wystąpić nagle. Drążąc jednak temat okazało się, że pacjent od dwóch tygodni nie chce schodzić po schodach, a wchodząc potyka się. Potrafi przewrócić się na prostej drodze i chodzi, jakby ostrożnie. Wcześniej tego nie robił. Objawy były jednak na tyle subtelne, że zostały zrzucone na karb starości.

Jeszcze jeden przykład niechodzenia. Tym razem koci. Przyniesiono do gabinetu kota, który rano obudził wszystkich wrzaskiem. Kotka lat piętnaście została znaleziona z wyprostowanymi kończynami miednicznymi, które to ciągnęła za sobą. Badanie wykazało drastyczny ubytek masy mięśniowej, zwłaszcza w okolicy ud i grzbietu oraz dużą bolesność tylnej części ciała. Radiologicznie w odcinku lędźwiowym kręgosłupa stwierdzono zmiany zwyrodnieniowe. Oczywiście te nie pojawiły się ani wczoraj, ani miesiąc wcześniej. Problem narastał bardzo długo, aż do wystąpienia gwałtownych objawów. Tu też wywiad sugerował, że zwierzę dawało sygnały o stanie swego zdrowia. Kotka pół roku wcześniej przestała wskakiwać na meble, a od jakichś trzech miesięcy chodzi chwiejnie. Na szczęście pięknie zareagowała na leki i teraz wróciła na parapet.

Powyższe przypadki dobrze ilustrują, jak twarde potrafią być zwierzęta i jak długo mogą nie manifestować problemu. Bywa jednak tak, że objawy po prostu pojawiają się nagle, gdyż tak jest specyfika choroby. Pierwsze co przychodzi mi na myśl to choroba zatorowo-zakrzepowa u kotów...

W kociej aorcie formuje się zakrzep. Zwykle winna temu jest pierwotnie choroba serca. Pewnego dnia, bez jakiegokolwiek ostrzeżenia, zakrzep się urywa. Wędruje następnie wraz z krwią tak długo, aż gdzieś utknie. Zamykając światło naczynia i odcinając dopływ krwi do miejsca za zatorem. Zwierzę zaczyna odczuwać gwałtowny ból i zwykle traci możliwość używania kończyn miednicznych, gdyż to właśnie w tętnicach unaczyniających tę okolicę zazwyczaj lokalizuje się zator. Objawy pojawiają się tak gwałtownie, że w jednej chwili macie zdrowego kota, a w następnej zwierzak prawie umiera. Czy można temu zapobiec? Jako, że główną przyczyną choroby zakrzepowa-zatorowej są problemy kardiologiczne, warto rozważyć wykonanie od czasu do czasu badania echokardiograficznego u swojego zwierzęcia.

Niektóre choroby bywają po prostu zdradliwe i moment pojawienia się objawów nie jest dniem zachorowania. Wiele chorób pasuje do tego opisu. Przewlekła niewydolność nerek, cukrzyca, wiele chorób serca, borelioza, większość nowotworów i setki innych jednostek chorobowych. 

I tak na prawdę to, że mówimy Wam o przewlekłości problemu nie jest zarzutem do Was jako właścicieli. Niekiedy nie sposób zareagować wcześniej. co nie zmienia faktu, że choroba zaistniała zanim zauważył ją opiekun.

Warto pamiętać o tym, że pewne rzeczy można znaleźć zanim pojawią się objawy. Dlatego zachęcam do badań kontrolnych. Nawet, jeśli zwierzęciu "nic nie dolega". Znacznie lepiej znaleźć coś przypadkiem, niż obudzić się z ręką w nocniku.



Komentarze

  1. I w takim trudnym momenie na wagę złota jest dobry doktor. Dobry znaczy będzie z nami walczył do końca, dobrego albo złego,"z nami" ma tu szczególne znaczenie. My możemy dać tylko najlepszą opiekę, doktor musi znaleźć
    powód i kurację no bo pacjent nic nie powie a jego dzielność jest po ludzku
    niepojęta.
    Bardzo, bardzo cenię dobrych doktorów. Nam go w trudnych momentach
    zabrakło.
    Serdecznie pozdrawiamy :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  3. Tak 😢. Teodor znał swojego weta tak dobrze,że nawet go lubił😉. Nie musieli rozmawiać ,by wiedzieć ,że coś nie tak. My też, ale gdy przyszła choroba (udar ,guz ,fip?nie wiemy do dziś). To postępowała nagle zabrała namGo, a nawet bardziej kazała nam podjąć decyzję, która boli bardziej,bardziej gdy o chasz mocno najmocniej. Czasami nie pomagają badania co pół roku ,aparat do pomiaru rr ,echo serca , rehabilitacja" na starość". Choroba zabiera nagle,w kilka dni. I zostaje ból oraz wątpliwość czy zrobiłeś/ łaś wszystko,i budzi w nocy lęki rozpacz ,że zawiodłeś przyjaciela i już nic, nigdy nie będzie takie samo. Teodor wybaczysz mi kiedyś...

    OdpowiedzUsuń
  4. Miałam przygarniętą koteczkę. Była dziwna. W wieku trzech miesięcy miała proporcje prawie dorosłego kota, tyle że w miniaturze, i dostała rujkę. Diagnoza - wpływ obecnego w domu kocura (wykastrowanego) który ją adorował. Kotka dostała leki na wyciszenie, bo w rui nie można kastrować. Po dwóch dniach pojawiły się guzy wokół sutków - reakcja na lek. Decyzja - kastracja natychmiast. Po operacji kotka zdrowiała w tempie ekspresowym, następnego dnia normalnie się bawiła i biegała, guzy znikły. Tydzień później zwymiotowała żółtą śliną, weszła pod szafkę i umarła. Zdążyłam umówić się na wizytę, ale nie zdążyłam pojechać. Weterynarz, który ją operował, sam zaproponował sekcję, bo chciał wiedzieć, co się stało. Serce zdrowe, żołądek zdrowy, płuca czyste, wątroba bez zarzutu, jelita w stanie idealnym, podobnie mózg. Nie wiadomo, co ją zabiło. Najprawdopodobniejsza przyczyna śmierci (i wcześniejszych objawów) to guz przysadki. Jak mi powiedziano - nie do wykrycia, bo przysadka ma rozmiar łebka od szpilki. Są takie sytuacje, gdy mimo szczerych chęci i zwracania uwagi na objawy - nie da się zrobić NIC.

    OdpowiedzUsuń
  5. Daje do myślenia ten post....

    OdpowiedzUsuń
  6. Ha! Przeczytałam calutki blog! Rewelacyjna robota :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz