Naprawdę nagłe przypadki

Dużo narzekam na to, że ludzie nadużywają dyżurów nocnych i świątecznych. Pisałem wiele razy tu i na FB, iż większość "nagłych" przypadków to tak na prawdę rzeczy zaniedbane lub takie, które mogłyby poczekać, na przykład do rana. Bluzgałem na nocne interwencje u kotów, które wymiotują od dwóch tygodni i ludzi wymagających w jakieś święto pełnej diagnostyki u psa, który jest chory od pół roku. Wszyscy to znacie, to jest dusza tego bloga. Ale...


Przeżywaliśmy teraz tzw. czas magiczny, czas dawania i <bla, bla, bla>. Z tego powodu moja skromna osoba przeszła przemianę, niczym Ebenezer Scrooge z Opowieści wigilijnej Dickensa i zamiast narzekać, dam Wam kilka rad. Mam nadzieję, że dzięki temu postowi łatwiej Wam będzie zdecydować, czy jechać do lekarza natychmiast, czy jednak Wasze zwierzę może poczekać do rana.


Nie ukrywam, że do myślenia dał mi fragment Jeśli tylko potrafiłyby mówić James'a Herriot'a. Autor przytacza słowa swojego pierwszego pracodawcy, o tym że właściciel nie ma wiedzy na temat tego, czy dany przypadek jest nagły czy nie. Dlatego obowiązkiem weterynarza jest jechać i sprawdzić. Co ciekawe, w zdaniu wcześniej ten sam jegomość twierdzi, że jak czekali dwa dni, to do rana też poczekają, a jeśli zwierzę padnie, będzie to dobra nauczka na przyszłość. Skupmy się jednak na pierwszej myśli. Na prawdę, nie chcemy aby ktokolwiek padał.

Kiedy trzeba do tzw. weta?




Jeżeli zwierzę krwawi naturalne jest, że trzeba mu udzielić pomocy. Co ważne w gabinecie! Nie w Waszym domu. Piszę o tym, gdyż kilka razy zdarzyło mi się, iż właściciel żądał rozwiązania problemu w swoim mieszkaniu. Zwykle argumentem jest "zakrwawi mi tapicerkę". Przykro mi, ale ja nie spakuję całej przychodni do bagażnika. Każdy musi rozważyć sam czy bardziej zależy mu na zdrowiu swojego czworonoga, czy czystości pojazdu. 

Nie trzeba tu się za wiele rozpisywać. Zasada jest prosta. Rana krwawi -> do weta. Wymiotuje krwią -> do weta. Z tyłka zamiast kału leci krew -> do weta. Jeśli widzicie krew gdziekolwiek powinniście pokazać to lekarzowi. W jak najkrótszym czasie. Chyba że...

Suka jest w rui i cieknie krew z dróg rodnych. Cieczka to nie stan nagły, uwierzcie mi ;) No chyba, że cieczka skończyła się dwa miesiące temu i nagle krwawienie wróciło. Wtedy zapewne macie ropomacicze. WAŻNE! Kotki nie mają cieczki. Jeśli krwawią z dróg rodnych i nie są kastrowane to problem z macicą jest bardziej niż prawdopodobny.

Co do krwi w kale, to ta także nie zawsze wymaga natychmiastowej interwencji. Jeśli jak napisałem wyżej, wyciekowi z odbytu bliżej do posoki niż kału to reagujcie. Natomiast trzeba jednocześnie pamiętać, że błona śluzowa jelit jest bardzo delikatna. Jeśli biegunka trwa jakiś czas to krew prędzej czy później się pojawi. Nie jest to fizjologia, jednakże smuga krwi nie jest również powodem do histerii i jazdy na sygnale do całodobowej kliniki. 

Są też krwotoki podstępne, których nie widać. Mam na myśli te wewnętrzne. Jest to sytuacja, gdy krew mimo wylania się z łożyska naczyniowego, nie jest w stanie wydostać się na zewnątrz. Najczęstszy z nich to krwotok do jamy otrzewnej. Cóż nie ma uniwersalnego klucza do rozpoznawania takiego, ale podam Wam przykład jego podstępności.

Pies, labrador, samiec, 10 lat. Do tej pory aktywny. Bardziej niż aktywny, można rzec wulkan energii. Nie przyjmował leków, a gabinet odwiedzał tylko w celu szczepienia. Pewnego dnia, zasłabł na spacerze. Właściciel musiał przynieść go do domu, gdzie zauważył nienaturalnie powiększony brzuch u swojego pupila. Do przychodni przyjechał ok. godziny 17.00. Zwierzę wniesiono do gabinetu. gdzie nie było w stanie ustać o własnych siłach. W badaniu ogólnym stwierdzono bladość błon śluzowych, spadek temperatury ciała i płyn w jamie brzusznej. Ten w trakcie wykonywania punkcji okazał się krwią. Dalsze badania wykazały duży guz na śledzionie, który pękł i był przyczyną krwawienia. Wykonano zabieg splenektomii (usunięcia śledziony) w trybie natychmiastowym. Pies żyje.

Nie sposób opisać tu wszystkich możliwych scenariuszy. Wniosek jest jeden: krwawi jedź ze zwierzakiem do lekarza.




Duszność to utrudnione pobieranie powietrza przez zwierzę. Objawia się zwiększeniem częstotliwości oddechów i ich pogłębieniem. Zwierzę z trudnościami oddechowymi często pomaga sobie angażując w oddech mięśnie tłoczni brzusznej i przyjmując pozycję ułatwiającą oddychanie, np. nie kładzie się wcale lub leży tylko na mostku, stoi lub siedzi z wyciągniętą szyją i z otwartymi ustami. Musicie pamiętać, że zwierzęta w zasadzie oddychają przez nos, a pobieranie powietrza przez otwartą jamę ustną jest dla Was wskazówką, że czworonogowi jest duszno. Nie należy mylić duszności z ziajaniem, czyli szybkim wdychaniem i wydychaniem powietrza przez usta np. gdy jest gorąco, w stresie, po wysiłku. Dodatkowo duszności często towarzyszy zasinienie błon śluzowych. Pamiętajcie, że jest ona potencjalnym zagrożeniem dla życia i wymaga interwencji lekarskiej.

Przyczyn duszności może być wiele. Wśród najczęstszych można wymienić: obrzęk płuc, ostry atak BAS (brachycephalic airway syndrom) u ras krótkoczaszkowych, porażenie krtani, niewydolność krążeniowo-oddechową, czy gromadzenie się płynu w śródpiersiu (częste u kotów). Niekiedy objawy narastają w czasie i nasilają się stopniowo. Innym razem występują nagle i gwałtownie. Właśnie te drugie wymagają zwykle szybkiej interwencji.

Posiadając zwierzę warto wiedzieć w jaki sposób rozpoznać duszność. Dużą podpowiedzią na pewno będzie przyjmowanie pozycji ułatwiających oddychanie wspomnianych wyżej. Jeśli jednak nie jesteście pewni warto policzyć ilość oddechów na minutę. Ważne aby pomiar wykonywać u zwierzęcia w spoczynku, nie po dużym wysiłku lub w trakcie wzburzenia emocjonalnego. Aby dokonać pomiaru należy obserwować ruchy klatki piersiowej (nie pracę paszczy!), które u zdrowego zwierzęcia bywają trudne do uchwycenia. Liczy się je przez minutę (albo przez 15 sekund i mnoży razy cztery). Warto wykonać co najmniej trzy pomiary by móc uśrednić wynik. Normalny rytm oddechowy u kota to 20-40 w ciągu minuty, a u psa 20-30. Nie oznacza to, że gdy naliczycie psu 31, to od razu macie duszność. Jednakże znaczące przekroczenie normy powinno was motywować do reakcji.




Wiele z telefonów, które odbieramy po godzinach, dotyczy tego, że zwierzę zaczęło się dziwnie zachowywać. Przestało być sobą, robi jakieś odjechane rzeczy, czasem nie reaguje na otoczenie. Często przyczyną jest to, że coś dzieje się ze zwierzęcą neurologią. Objawów neurologicznych jest całe mnóstwo! Najczęściej dyżurny telefon zaczyna dzwonić z powodu nagłych ataków drgawkowych. Czasem taki napad może trwać kilka minut (zwykle sekund), po czym sam przechodzi i nie wraca. Wtedy nie musicie budzić swojego lekarza. Jeśli sytuacja się nie powtarza, spokojnie można odwiedzić go rano. Jest jednak jedno poważne ale! Ataki padaczkopodobne, które nie chcą ustąpić lub wracają raz za razem w krótkim czasie. Możecie mieć wtedy do czynienia z przetrwałym stanem padaczkowym, który należy opanować farmakologicznie. Lub powinienem napisać "spróbować opanować farmakologicznie", gdyż bywa iż się nie udaje.

Wiele z schorzeń układu nerwowego rozwija swoje objawy stopniowo. Jeśli na przykład Wasz pies chwiejnie chodzi od tygodnia i tak jakby ciągnie zad za sobą, to nie jest to wskazanie do nocnej interwencji. Ważne aby reagować na sytuacje, które pojawiają się nagle i gwałtownie. Zwracajcie uwagę na nagłą utratę kontaktu ze swoim pupilem, zaburzenia równowagi, napieranie głową na przeszkody, kręcenie się w kółko, przechylenia głowy... Nie sposób wymienić wszystkich możliwych objawów sugerujących problem neurologiczny. Dodatkowo trudno ocenić przez telefon, czy sytuacja jest alarmowa, czy nie. 

W przypadku szeroko pojętej neurologii chciałbym Wam zwrócić uwagę na Wasze bezpieczeństwo. W przypadku niektórych chorób (np. wścieklizny), może dojść do drastycznej zmiany zachowania zwierzęcia. Zdarzają się pogryzienia opiekunów przez istotę, która wcześniej muchy by nie skrzywdziła. Jeśli Wasz czworonóg dziwnie się zachowuje, nie przysuwajcie twarzy do jego głowy, ograniczcie dotyk do minimum. Jeżeli trzeba odizolujcie je w jakimś pomieszczeniu. Pomagając musicie dbać o siebie. 




Osiem na dziesięć przypadków po godzinach dotyczy rzygania lub sraczki. Z tego może jeden na dwadzieścia jest naprawdę nagłym przypadkiem. Zdecydowana większość to zwierzęta z grupy "obserwowaliśmy ale nie przeszło". Nie będę się tu rozpisywał, gdyż wałkowałem temat przy wielu okazjach. W skrócie: jeden rzyg albo luźna kupa wytrzyma do rana, jeśli sytuacja trwa od kilku dni, to także nie musimy spotykać się o 2.00 w nocy. Jednakże gdy zwierzę wymiotuje raz za razem, a oddawanie kału zaczyna przypominać bardziej strzelanie z gównianej armaty, to wtedy jedźcie do weta.




Nie chcę teraz analizować tak złożonego tematu, jakim jest tzw. syndrom urologiczny kotów, obecnie częściej nazywanym idiopatycznym zapaleniem pęcherza moczowego kotów. Znaczna część znanych mi przypadków sygnalizowała problem właścicielowi od kilku dni. Zwykle opiekun zauważa częstsze wizyty w kuwecie i zmniejszenie się ilości jednorazowo oddawanego moczu. I to powinno zmusić go do wizyty w gabinecie. Zwłaszcza jeśli wchodzicie do mieszkania, a Wasz kot siedzi w kuwecie z wybałuszonymi oczami i płacze niemogąc oddać ani kropelki. Miejcie świadomość, że niedrożność moczowych może stanowić zagrożenie dla życia. Głównie z powodu wtórnej niewydolności nerek i kwasicy metabolicznej. Takie koty wymagają szybkiej pomocy.



Wyobraźcie sobie następującą sytuację:

Jesteście u siebie w domu i gotujecie kolację. Lub czekacie aż kurier przywiezie pizzę. Bez hejtu, każdy robi jak chce. Nic nie zapowiada kłopotów. Wasz ośmioletni kot, jak zwykle śpi, robiąc sobie przerwy na plątanie się pod nogami i upominanie się o żarcie. Zwykły wieczór. Nagle z przedpokoju słyszycie gwałtowny, przeraźliwy, mrożący krew w żyłach wrzask kota. Nie taki jednorazowy, a zdający się nigdy nie skończyć. Wybiegacie z kuchni i zastajecie futrzastego drącego się jak syrena strażacka i jednocześnie ciągnącego za sobą zad. Jakby nagle coś odcięło mu czucie w noga! WTF?!

W 99% przypadków tak wygląda finał choroby zatorowo-zakrzepowej. Zwykle przyczyną jest problem kardiologiczny, w przebiegu którego w jednej z komór serca formuje się zakrzep. I on sobie tam jest dłuższy czas. Nie zrobił się wczoraj. Jakby się zrobiło echo serca to by się wiedziało, ale większość nie wie. Pewnego dnia zakrzep się odrywa i wędruje wraz z biegiem krwi. Do momentu, aż trafi na miejsce na tyle ciasne, że nie jest w stanie się przecisnąć, tworząc zator. Odcina tym samym przepływ krwi w narządach unaczynianych przez daną tętnicę. Zwykle zator ma miejsce w końcowym odcinku aorty brzusznej i powoduje zniesienie czynności kończyn miednicznych. 

Szybka interwencja przy podejrzeniu choroby zatorowo-zakrzepowej jest bardzo ważna. Po pierwsze zwierzę dosłownie "wyje z bólu" i jest we wstrząsie. Trzeba znieść bolesność, postarać się wyprowadzić je z tegoż wstrząsu i spróbować zapobiec formowaniu dalszych zakrzepów. Niestety wiele zwierząt umiera z powodu zbyt późnej interwencji lub dlatego, że widowiskowe pojawienie się objawów było finałem bardzo zaawansowanego procesu, a kolejne zatory uszkodziły narządy wewnętrzne



Wiecie, wierzę w inteligencję moich czytelników i generalnie nie musiałbym pisać o oczywistościach. Okazuje się jednak, że nie dla wszystkich sprawa jest jasna. W tym roku przyjęliśmy mnóstwo zwierząt z poważnymi urazami spowodowanymi wypadkami, które miały miejsce... kilka dni wcześniej. Nie bądźmy dupkami dla swoich stworów. Walnie samochód, wypadnie z okna, spadnie na niego cegła albo utknie w uchylonym oknie, nieważne trzeba jechać do lekarza. Tego samego dnia!

Czy ten post wyczerpuje temat przypadków prawdziwie nagłych? Zdecydowanie nie! Nie sposób rozważyć każdej jednej choroby czy przypadłości, która będzie wymagała szybkiej interwencji, choćby był to środek nocy w Boże Narodzenie. Niekiedy po prostu trzeba jechać i już. Rozwaga jednak nie zaszkodzi. 

Oczywiście życzę Wam tego, aby Wasi czworonożni towarzysze nigdy nie musieli jechać na sygnale na nocny dyżur ;) 

Komentarze