Tok badania


 


Wiele wizyt wygląda tak:

- wpada opiekun ze zwierzakiem
- w wywiadzie niewiele mówi,
- na badania się nie godzi
- chce wiedzieć, co dokładnie, DOKŁADNIE jest zwierzęciu
- nie uzyskawszy natychmiastowej odpowiedzi, powtarza proces w kolejnych gabinetach
Są też tacy, którzy w jednym gabinecie zrobią badanie ogólne, na krew idą do innego, usg w kolejnym, jeszcze inne badanie w gabinecie oddalonym o 50 km. Wszyscy ci cząstkowi uczestnicy nie stawiają diagnozy, może uda się temu mistrzowi, który zbierze wszystkie wyniki w całość…
Problem jest tej natury, że nie zawsze mogę z całą pewnością powiedzieć co dolega moim pacjentom na pierwszej wizycie. Nie jest normą w gabinecie zwierzę prezentujące zestaw objawów, charakterystyczny dla jednej, jedynej jednostki chorobowej. Zwykle w wywiadzie dostaję: smutny, mało ruchliwy, nie chce jeść, czyli objawy które towarzyszą gazylionowi chorób. Nawet na egzaminach z przedmiotów klinicznych pytaniom dotyczącym objawów jednostek chorobowych często towarzyszyło “pomiń posmutnienie, spadek apetytu i niechęć do krycia”.
Diagnozowanie jest zazwyczaj procesem wieloetapowym i długotrwałym. Polega bardziej na skreślaniu kolejnych podejrzanych z listy, niż na potwierdzaniu pierwszego kandydata. Trafiamy w trakcie na ślepe zaułki, czasem kolejne fakty zmuszają nas do podjęcia nowych kroków. Niekiedy rzeczy oczywiste okazują się czymś zupełnie innym. Jeżeli mam czas na przeprowadzenie toku diagnostycznego, jest szansa na diagnozę. To jak zawiła może być to droga dobrze opowie przykład.
Przyprowadzono do mnie trzyletniego psa w typie JRT. Wrócił ze spaceru i położył się spać. Gdy wstał jego zachowanie uległo drastycznej zmianie. Chodził z pochyloną głową i na sztywnych kończynach, każda próba dotyku ze strony opiekunów kończyła się gwałtowną reakcją obronną. W gabinecie wszystko wskazywało na potężną bolesność w odcinku szyjnym kręgosłupa. Było już grubo po zamknięciu gabinetu, a życiu psa nic nie zagrażało. Dostał leki przeciwbólowe i rozkurczowe. Nazajutrz miał przyjść na kontrolę. Oczywiście z założeniem, że będzie lepiej…
…Nie było. Objawy nasiliły się. W trakcie premedykacji do zdjęcia rtg, napięcie mięśniowe nieco zelżało. RTG bez odchyleń. Ortopeda i ew. bardziej zaawansowana diagnostyka obrazowa, za tydzień. A pies dalej cierpiący. Pobraliśmy krew do badania. Zmieniłem leki…
… krew ogólna bez istotnych odchyleń. Choroby odkleszczowe wykluczone, neosporoza, toksoplazmoza także. Brak poprawy po nowych lekach. W myśl zasady, że skoro i tak mam materiał, a opiekun chętny do działania wysłałem krew na panel tarczycowy - miałem kilku młodych pacjentów, którzy wykazywali objawy ze strony układu ruchu przy niedoczynności…
… i bingo! Niedoczynność taka, że laboratorium napisało “niemierzalne” przy t4 i ft4. Ale, że tak nagle go to dopadło? Drążymy temat. Pies jest w typie jack russel’a. Powinien być nadaktywny. Tymczasem całe życie flegma i bez ekscesów. Państwo cieszyli się, że mają jedynego spokojnego jacka we wszechświecie. Wprowadziliśmy suplementację hormonalną. Po dwóch dniach ustąpiły wszystkie objawy. Po tygodniu okazało się, że pies nie jest flegmatykiem. Obecnie zachowuje się, jak na psa w typie przystoi. Nigdy nie miał innych objawów niedoczynności tarczycy.
Widzicie. Problem okazał się czymś zupełnie innym niż początkowe przypuszczenia. Miałem to szczęście, że trafiłem na ludzi, którzy: 1) byli bardzo zaangażowani, 2) rozumieli, że diagnostyka to nie podłączenie psa do komputera i odczyt wydruku, 3) wiedzieli, że nikt nie wie wszystkiego. Spokojnie, wspólnie doprowadziliśmy do diagnozy i wprowadziliśmy skuteczne leczenie. Nie zawsze tak jest.
W “Co gryzie weterynarza?” opowiadam o szczeniaku z problemami gastrycznymi. Przez 2 tygodnie, opiekunka odwiedziła wszystkie gabinety w okolicy. W każdym robiąc coś, nie pozwalając nikomu zacząć porządnie, nie mówiąc o dokończeniu postępowania diagnostycznego. Ja miałem to szczęście, że zwierzę trafiło do mnie z teczką pełną wyników, a mi pozostało jedynie otwarcie brzucha i wyciągnięcie ciała obcego. Czy moi koledzy są złymi lekarzami? Nie, nie są. Jeżeli ja zaczynałbym leczyć tego psa, to również zacząłbym od tego, co wykonano na pierwszej wizycie w innym gabinecie. Prawdopodobnie, gdyby pani pozwoliła popracować jednej osobie, pies byłby operowany po dwóch dniach, a nie dwóch tygodniach.
Śledząc różne internetowe fora, na których opiekunowie szukają pomocy w kwestii zdrowia zwierząt (nie będę się rozpisywał na temat zasadności takiego postępowania), komentujący często pytają “dlaczego lekarz nie zrobił od razu badań?”. Mógł zrobić? Mógł ale wbrew temu co można wnosić po opisach użytkownikach internetu, w gabinecie większość osób nie jest chętna do wydawania pieniędzy na badania. Jeśli przychodzi pies ze sraczką to zwykle (nie zawsze!) zaczyna się od leczenia objawowego, diagnostykę zostawiając na później. Jeśli zacznę od razu bombardować krwią, usg i wymazem z dupy, wielu klientów wytknie mi, że chcę ich naciągnąć na kasę. Zresztą popatrzcie na siebie, jeżeli od dwóch dni kaszlecie to lekarz Was bada i wypisuje leki. Bronchoskopia nie jest pierwszym krokiem.
Oczywiście wszystko zależy od sytuacji. Niekiedy muszę zrobić wiele rzeczy od razu aby móc zacząć leczenie. Taki kot z objawami częstomoczu, na przykład. Potrzebuję badania moczu i USG. I o tym opiekunowi powiem. Co więcej napiszę mu to w karcie leczenia, aby mi nie powiedział, że nic nie wiedział. Albo żeby potem nie napisał na forum “co mam robić? wet nic nie zrobił!”. Jak na przykład klientka mojej koleżanki z pracy…
Pewnego dnia na tzw. kocim forum, trafił się post, w którym opiekunka żaliła się, że jej kot chory, wetka jej nie słucha, nic nie robi, a leki szkodzą. Wrzuciła kartę z leczenia, na której widniała pieczątka koleżanki. Uświadomiłem sobie, że wiem co to za pani i wiem co to za kot. I kuźwa, nie tak to było, jak opisywała opiekunka. Kiedy napisałem w komentarzu, że kot przyszedł do lecznicy w złym stanie, a ludzie odmawiają diagnostyki i że ja słyszałem przebieg tych rzekomych rozmów, kobieta wykasowała post. Dlatego pamiętajcie, w necie znacie relację tylko jednej strony, a atakowany lekarz nie może się bronić.
Oczywiście są też tacy lekarze, którzy po prostu nie proponują badań. Bo po co? Są tacy, którzy nie słuchają tego co opiekun ma im do powiedzenia. Są tacy, którzy zakładają że ich klienci nie są partnerami do współpracy. Uważam to za duży błąd i nie rozumiem takiego postępowania. Polecam w takim wypadku zmienić weta.
Dodatkowo pamiętajmy, że badania kosztują. Pewien pan napadł mnie, że on żąda pełnej diagnostyki. Żeby było zabawniej, zanim pokazał mi pacjenta. Po prostu przyszedł do gabinetu z informacją, że żąda. No ok. No problema. Ze mną, jak z dzieckiem. Najpierw jednak niech pan raczy usiąść i pochylić się ze mną nad karteczką. Policzymy sobie na co musi się pan przygotować. Krew tyle, mocz tyle, kupa tyle, usg tyle, rtg tyle za projekcję, wizyta tyle. Kwota wyszła okrągła. Resztę kosztów omówimy, gdy wykonamy co pan sobie życzy. Gdzie pacjent? Okazało się, że tyle to on nie da. I Kto to widział?! Gdzie pańskie powołanie?!
Dobrze, że zrobiłem mu kosztorys przed wizytą…
Kasa jest jednym z wielu elementów przez, które nie bombardujemy opiekunów badaniami na pierwszej wizycie, jeżeli to nie jest konieczne. Czasem po prostu nie chcemy Was rypać po portfelach. Serio, my też jesteśmy ludźmi. Co nie zmienia faktu, że nie odmawiam jeśli ktoś chce wykonać badania. Super! Badajmy. Tylko opiekun musi wiedzieć ile będą kosztować.
Jak widzicie, proces diagnostyczny to nie stawianie ostatecznych sądów, na podstawie rzutu okiem w stronę zwierzęcia. Bywa że zajmuje dużo czasu i pochłania znaczne środki finansowe. Nigdy nie przebiega w 100% tak samo. W jednym przypadku wiemy z czym walczymy na pierwszej wizycie, innym razem ciągnie się on tygodniami. Ważne moim zdaniem jest to aby zdawać sobie sprawę z faktu, że medycyna weterynaryjna częściej polega na odrzucaniu podejrzanych z listy rozpoznań różnicowych, niż strzelaniu w dziesiątkę z pierwszą wizytą. Oczywiście życzę Wam, abyście nigdy nie musieli stanąć przed “ciekawym” przypadkiem. Jeśli jednak Was dopadnie, dajcie czas lekarzowi, któremu ufacie. A jeżeli nie ufacie, to go zmieńcie. Bez chociaż odrobiny zaufania z obu stron, współpraca i tak się nie uda.

Komentarze