Każdy Polak jest, według siebie, wykwalifikowanym lekarzem. Gdy coś nam doskwiera, najpierw wykorzystamy cały asortyment domowej apteczki i stare receptury naszych babek. Jeśli to nam nie pomoże, z wielkim bólem serca idziemy do lekarza. Zanim jednak typowy, współczesny Polak dotrze do wspomnianego lekarza, w ośmiu przypadkach na dziesięć zasięgnie rady wszechwiedzącego dr Google'a (zaznaczam, że nie mam nic przeciwko produktom tejże firmy - ten blog także powstaje na jej serwerze, ale fakt, że ta przeglądarka jest najpopularniejsza mówi sam przez się).
Nie inaczej sprawa ma się w przypadku zwierząt... Znaczy się, zwierzęta nie "googlają" swoich objawów, tylko ich właściciele ma się rozumieć. Na licznych forach, rzesze wysoce wykwalifikowanych internautów służą radą i tworzą nową historię weterynarii. Niestety, wielu z wypowiadających się nie jest lekarzami (pokusiłbym się o stwierdzenie, że prawie nikt nie jest), a swoje "doświadczenie" i "wiedzę" opiera na wizytach w gabinecie i na tym, że "im się wydaje". Oczywiście najszerzej są dyskutowane jednostki chorobowe o ciężkim przebiegu, bezpośrednio zagrażające życiu. Dlatego też, szukając informacji
w internecie, szybko możemy napędzić sobie stracha, np. zaparcie, to pewne jak w banku, wskazuje na raka jelita grubego.
w internecie, szybko możemy napędzić sobie stracha, np. zaparcie, to pewne jak w banku, wskazuje na raka jelita grubego.
Kiedy już przeczyta się cały internet, nadchodzi czas na wizytę w gabinecie weterynaryjnym. Właściciel wie czego się spodziewać, postawił już sam przed sobą diagnozę. Oczekuje, że lekarz tylko potwierdzi to, co już się dowiedział. W 99% przypadków, weterynarz jest zmuszony zawieść te oczekiwania. W przeciwieństwie do internetowego doktora, w prawdziwym życiu mamy dostępne pewne środki, które dla wirtualnego świata są niedostępne. Są to: wywiad, badanie kliniczne i badania dodatkowe. Widząc zwierzę i słuchając tego, co macie do powiedzenia, możemy zadać odpowiednie pytania. Dobra, można to zrobić na forum, ale uwierzcie nic nie zastąpi rozmowy na żywo, która przebiega w sposób dynamiczny i może być kierowana na odpowiednie tory. Dobrze przeprowadzony wywiad umożliwia dobranie takich metod badania, które najkrótszą drogą doprowadzą do rozwiązania problemu waszego przyjaciela. Jeśli w badaniu klinicznym nie stwierdzimy nic konkretnego, zawsze możemy skorzystać z całej gamy badań dodatkowych (np. badania krwi, USG, RTG i wielu innych). Pamiętajcie, że internauta, choćby i był lekarzem weterynarii, jest pozbawiony tej możliwości, a co za tym idzie trafność jego przypuszczeń jest przypadkowa.
Po zakończeniu badań możemy w końcu postawić rozpoznanie mniej lub bardziej trafne z oczekiwaniami właściciela (on już miał swoją diagnozę). Często w tym momencie padają pytania o jakieś choroby,
o których przeczytano na tym czy innym forum. Czy aby na pewno zwierzęciu jest to, co myśli pan doktor? "Bo czytałam w internecie, że...". Niestety, zdarza mi się to częściej niż bym tego pragnął. I znów wracamy do emocji (patrz dwa posty wcześniej). Emocje związane z zachorowaniem naszego pupila, mocno nadwyrężają nasze zaufanie. A bez zaufania nie ma mowy o owocnej współpracy między wami a lekarzem. Jeśli zepsuje się wam samochód, idziecie do mechanika. Gdy mechanik stwierdzi, jako specjalista w swojej dziedzinie, że "rozsypała się skrzynia biegów", to z reguły traktuje się to jako prawdę, bo wszak on zna się na swojej robocie. Nikt nie zadręcza go pytaniami, "czy to aby nie może być...?". My, lekarze weterynarii także jesteśmy specjalistami w swojej dziedzinie, a niestety zazwyczaj nie cieszymy się takim zaufaniem. Dlaczego? Nie mam pojęcia.
Moja rada jest taka, jeśli nie ufacie swojemu weterynarzowi to idźcie do innego. Jeżeli tak, to zawierzcie jego osądowi, bo w przeciwieństwie do forumowiczów, on może pomóc wam i waszemu zwierzęciu.
o których przeczytano na tym czy innym forum. Czy aby na pewno zwierzęciu jest to, co myśli pan doktor? "Bo czytałam w internecie, że...". Niestety, zdarza mi się to częściej niż bym tego pragnął. I znów wracamy do emocji (patrz dwa posty wcześniej). Emocje związane z zachorowaniem naszego pupila, mocno nadwyrężają nasze zaufanie. A bez zaufania nie ma mowy o owocnej współpracy między wami a lekarzem. Jeśli zepsuje się wam samochód, idziecie do mechanika. Gdy mechanik stwierdzi, jako specjalista w swojej dziedzinie, że "rozsypała się skrzynia biegów", to z reguły traktuje się to jako prawdę, bo wszak on zna się na swojej robocie. Nikt nie zadręcza go pytaniami, "czy to aby nie może być...?". My, lekarze weterynarii także jesteśmy specjalistami w swojej dziedzinie, a niestety zazwyczaj nie cieszymy się takim zaufaniem. Dlaczego? Nie mam pojęcia.
Moja rada jest taka, jeśli nie ufacie swojemu weterynarzowi to idźcie do innego. Jeżeli tak, to zawierzcie jego osądowi, bo w przeciwieństwie do forumowiczów, on może pomóc wam i waszemu zwierzęciu.
Pisząc tego posta nie chciałem zasugerować wam rezygnacji z szukania wiedzy w internecie. Szukajcie
i dowiadujcie się ile chcecie. Chodzi mi tylko o to abyście zdrowie swoich pupili powierzali raczej ludziom, którzy są do tego przygotowani i posiadają ku temu odpowiednie środki. Pamiętajcie, że w sieci każdy może napisać wszystko (tu następuje ukłon z mojej strony :]), ale niekoniecznie to co napisane musi być prawdziwe.
i dowiadujcie się ile chcecie. Chodzi mi tylko o to abyście zdrowie swoich pupili powierzali raczej ludziom, którzy są do tego przygotowani i posiadają ku temu odpowiednie środki. Pamiętajcie, że w sieci każdy może napisać wszystko (tu następuje ukłon z mojej strony :]), ale niekoniecznie to co napisane musi być prawdziwe.
Ale popatrz jak sam budujesz swoja wiarygodnosc wykluczajac wszystkie te internetowe "czy to aby nie to..." przy pomocy rozsadnych argumentow (plynacych z wiedzy, doswiadczenia, dokladnego wywiadu i badania). W trakcie jednej wizyty mozesz zdetronizowac na wiecznosc dr Google:)
OdpowiedzUsuńNiestrudzenie toczę batalię, ale odbywa się to trochę na zasadzie walki z wiatrakami. Jedno jest pewne, po pierwszej wizycie już się nie przyznają, że czytali ;]
UsuńCzasami ludzie faktycznie przesadzają, a czasami Weterynarz nie wie sam co ma zrobić. Miałam królinię jakoś 3 lata temu zachorowała. Poszłam do 1 weta, do którego miałam najbliżej. Tam niestety nie było żadnych sprzętów do rtg, usg. Królica dostała leki i działało parę dni,i problem z kulejącym króliczkiem powrócił. Pojechałam do Mikołowa, bo tam mają cuda na kiju, różne sprzęty do badań. Zrobili RTG i nic. Królik dostał jakieś leki. Poszłam znowu do mojego weta i stwierdziła, że to może być problem z macicą, bo zaczęła mieć problemy z siusianiem. Pojechałam na USG ale do Katowic i w sumie nie wyszło nic, bo królik rano miał biegunkę. Jednak zdecydowałam się ja wysterylizować i królik był jak nowy.
OdpowiedzUsuńTrzeba też umieć trafić na odpowiedniego weta. Teraz poszliśmy trochę do przodu z tym i są weterynarze, którzy zajmują się małymi zwierzętami, lub typowo psami, kotami.
Ja czytam na forum o królikach czasami o chorobach, jakie są objawy, ale jak widzę, ze zwierzakowi coś się dzieje lecę jak najszybciej do weta.
Od niedawna uczęszczam do szkoły na kierunek technik weterynarii by mieć jakieś pojęcie większe o zwierzakach.
Twój blog jest jednym z ciekawszych blogów, które znalazłam na blogowskazie.
Pewnie, wet nie jest alfą i omegą. Często jest tak, że nie trafi się z diagnozą, bo zwierzę wszak nie powie co mu dolega, a komunikaty, które nam daję są zwykle bardzo subtelne. Poza tym króliki to bardzo wymagający i kłopotliwi pacjenci. Jak już znajdziesz weta, który sprosta wymaganiom Twoim i Twojego Króla to się go trzymaj. Najlepsze, co możesz zafundować swojemu pupilowi to opieka jednej osoby. Częste zmiany są niewskazane :]
Usuńbtw Cieszę się, że podoba Ci się to co tu płodzę ^^