Już w pierwszych dniach swojej aktywności
zawodowej uświadomiłem sobie, że praca lekarza weterynarii polega głównie na
pracy z ludźmi. Tego na studiach nie uczyli. I jak to zwykle w życiu bywa
trzeba było pogodzić się z myślą, że do moich pacjentów zawsze dołączony jest w
pakiecie osobnik zwany "właścicielem". Niestety ludzie są tylko
ludźmi
i nieuniknione są na linii właściciel-lekarz weterynarii pewne "tarcia".
i nieuniknione są na linii właściciel-lekarz weterynarii pewne "tarcia".
Przyczyną tychże są zwykle emocje. Lekarz
nie kieruje się emocjami. Gdyby tak robił to by nie spał w nocy i musiał brać
leki przeciwdepresyjne. Nie chcę tu kreować siebie
i moich kolegów jako wyzute z uczuć monstra. Często, mimo najszczerszych chęci, trudno nam chłodno podejść do przypadku danego pacjenta. Naturalne jest to, że im częściej widzimy się ze zwierzęciem, im więcej pracy i siły wkładamy w przywrócenie jego zdrowia do równowagi, tym bardziej angażujemy nasze uczucia. Co nie zmienia faktu, że EMOCJE nie pomagają nam w pracy i jeśli możemy to przechodzimy na druga stronę ulicy, gdy nadchodzą z naprzeciwka.
i moich kolegów jako wyzute z uczuć monstra. Często, mimo najszczerszych chęci, trudno nam chłodno podejść do przypadku danego pacjenta. Naturalne jest to, że im częściej widzimy się ze zwierzęciem, im więcej pracy i siły wkładamy w przywrócenie jego zdrowia do równowagi, tym bardziej angażujemy nasze uczucia. Co nie zmienia faktu, że EMOCJE nie pomagają nam w pracy i jeśli możemy to przechodzimy na druga stronę ulicy, gdy nadchodzą z naprzeciwka.
Z drugiej strony mamy właściciela. Zwykle
jest bardzo zaangażowany i przejęty. Tak naprawdę wolimy właściciela
zaangażowanego niż obojętnego. Niestety wraz z zaangażowaniem maszerują raźno
emocje. Jest strach o przyjaciela, jest miłość - połączenie generujące bardzo
duży stres, a on udziela się również zwierzętom. Trzeba uświadomić sobie, że
najczęściej to my sami jesteśmy przyczyną niepokoju, agresji, czy też pobudzenia
ruchowego naszych czworonogów (mam tu na myśli głównie psy bo koty są poza
wszelkimi schematami). W połączeniu z wizytą w gabinecie, gdzie wszystko
pachnie,brzmi i wygląda inaczej oraz z jakimś dziwnym, obcym gościem, który stara się wepchnąć mi
termometr do tyłka, tworzy to bombę stresu, czekającą na detonację. A gdy
zwierzę się denerwuje, to denerwują się również ludzie - koło się zamyka. Kiedy
już właściciel i jego podopieczny są odpowiednio zdenerwowani, manipulacje ze
strony lekarza są bardzo utrudnione lub wręcz niemożliwe.
Jak uniknąć tego stresu? Proste. Nie
przychodzić do weterynarza... Nie. Zapomnijcie, że to napisałem. Prawda jest
taka, że jeśli pies bał się raz to będzie się bał zawsze, ale od naszego
zachowania zależy czy ta przykra wizyta skończy się bez ofiar. Oto kilka
wskazówek odnośnie zachowania w trakcie wizyty:
- Pies
trzymany jest na smyczy, blisko nas - bieganie po gabinecie, poczekalni
"nakręca" zwierzaka, wpędza go w stan euforii; trzymany
krótko i pewnie rozumie, że to nie on jest panem sytuacji;
- W
trakcie trwania wizyty wydajemy psu tylko proste komendy; należy unikać
zbędnego odzywania się do niego; pies nie działa tak jak człowiek - gdy
jest w stresie, pocieszanie i użalanie się nad nim nie uspokaja ale jest
odbierane mniej więcej tak:"denerwuję się -> człowiek mówi do
mnie, głos jest miły -> chwali mnie za to co robię -> denerwuję się
bardziej". Jeśli zaobserwujemy objawy stresu lepiej jest psa
zignorować, niż wykazać nadmierne zainteresowanie
- Kontakt
fizyczny - podczas wykonywania czynności lekarsko-weterynaryjnych możecie
być poproszeni o przytrzymanie zwierzęcia, albo części jego ciała (np.
głowy); jakikolwiek byłby to rodzaj asekuracji, ważne jest to, aby chwyt
był pewny i dość silny - zwierzę ma czuć, że panujecie nad sytuacją; może
zdarzyć się tak, że podczas któregoś zabiegu (np. iniekcji albo
skracania pazurów) pacjent będzie próbował się szarpać. Najgorsze co
można wtedy zrobić to puścić pupila. Pomijając fakt, że prawdopodobnie
wszyscy wkoło będą pogryzieni i podrapani, to następnym razem
przytrzymanie będzie jeszcze trudniejsze, zgodnie z zasadą "raz mi
się udało, będę próbował znów tylko, że dłużej i mocniej".
Reasumując: jak już udało Ci się złapać to trzymasz.
- W
trakcie trwania powyższego NIE ODZYWAMY SIĘ DO ZWIERZĘCIA (patrz pkt. 2)
- Gdy już
zostało zrobione to co było trzeba wtedy nagradzamy psa - pochwała,
smakołyk, cokolwiek byle by wiedział, że był dzielny
- Kota
przynosimy w transporterze/pudełku/torbie - trzymane w objęciach są
narażone na kontakt
z wieloma stresorami (głównie inni pacjenci z przychodni), a wy jesteście narażeni na pazury - Zasada
"nie odzywania się", kota raczej nie dotyczy - podczas
przebywania w gabinecie i tak zostaniecie awansowani na potencjalnego
wroga (jako współwinowajcy wyrządzonych krzywd), bez względu na to czy
będziecie do niego mówić czy nie. Minimalizacja stresu polega tu raczej na
zmniejszeniu czasu kontaktu kota z lekarzem do najniższej wartości. Ja
staram się zawsze stopniować czynności jakie muszę wykonać, od najmniej
stresującej/bolesnej do najbardziej, tak żeby kot wkurzył się dopiero
wtedy, gdy już nic nie chcę z nim robić. Mimo to moje ręce posiadają
ciekawą topografię blizn, którą zawdzięczam "niezadowolonym
klientom".
- Po
zakończeniu czynności pozwólcie kotu się schować, wyciszyć się (przewaga
kontenerów nad czułymi objęciami właściciela)
Powyższe rady nie są "złotym
środkiem", nie zawsze muszą przynieść skutek, ale zastosowanie się do nich
może oszczędzić wam nieco stresu. Pamiętajcie również, że to wy najlepiej
znacie swoje zwierzę dlatego informujcie nas o tym co najbardziej je denerwuje.
Dzięki takim wiadomościom, dajecie nam możliwość uczynienia kontaktu między nami
a czworonogiem w miarę znośnym.
Poza emocjami, istnieje jeszcze jedna ważna
przyczyna nieporozumień pomiędzy lekarzami a opiekunami zwierząt - zła
komunikacja. Przyznam, że znaczną część winy ponosimy my. Często w kontaktach z klientami nadużywamy języka niezrozumiałego dla ludzi nie mających nic
wspólnego ze światem medycznym. Czasem zapominamy informować o rzeczach dla nas
oczywistych, a które jak się później okazuje, nie są takie dla właścicieli
zwierząt. Dlatego, jeśli to co mówi lekarz nie jest do końca klarowne, nie
wstydźcie się spytać. Wychodząc z gabinetu powinniście mieć jasny obraz tego,
co dolega waszemu zwierzęciu i co trzeba zrobić aby ten stan poprawić.
Osobiście uważam, że lepiej pracuje się z ludźmi, którzy pytają 5 razy niż z
takimi, którzy tylko przytakują, a po czasie okazuje się, że to co powiedziałem
zostało zrozumiane na opak albo wcale. Pozwala to uniknąć sytuacji, w której
lekarz upiera się, że o czymś poinformował, a klient twardo twierdzi, że wręcz
przeciwnie.
Póki co tyle w temacie, chociaż myślę, że wiele by można o tym jeszcze napisać. Może kiedyś :]
A co poradziłby Pan na szczekanie? Mam starszą suczkę o zdecydowanym charakterze dziamgotki i z powodu choroby Cushinga gabinet odwiedzamy dosyć często. W gabinetach była szczepiona, operowana, więc nie kojarzy jej się przyjemnie i pozostaje głucha na wszelkie polecenia i o ile normalnie nie jest taka szczęśliwa, w poczekalni nie robi nic prócz szczekania. Dziamgotanie jest uciążliwe, zwłaszcza dla innych właścicieli i ich zwierzaków. Czy jest coś co mogłabym zrobić, by ''unieszkodliwić'' psiaka pod tym względem?
OdpowiedzUsuńZnamy takich szczekaczy :D zwykle przestają szczekać gdy nie poświęca im się uwagi. Możliwość szczekania utrudnua również kaganiec. Niestety bywają też psy 'jazgoty'ktore bez względu na cokolwiek będą szczekac aż nie opuszczą gabinetu. Pozostawiając ból głowy :)
Usuń