Słuchajmy się

Podczas wizyt w gabinecie weterynaryjnym nikt, nikogo nie słucha. Taki mogę wysnuć wniosek, analizując sytuacje gdy z pozoru drobne schorzenie nie chce poddać się leczeniu. Czasem żałuję, że bardziej nie przyłożyłem się do zgłębienia komunikacji międzyludzkiej podczas studiów. Może teraz byłoby mi łatwiej dotrzeć do co niektórych. 

Jeśli, ktoś uważa, że praca lekarza weterynarii polega tylko na kontakcie ze zwierzętami, jest w błędzie. Przeszło połowa czasu trwania wizyty wykorzystywana jest na rozmowę
z właścicielem. Najpierw wypowiada się on, relacjonuje co go niepokoi. Po dokonaniu niezbędnych badań, podaniu leków itp. (zwykle już w trakcie), opowiada lekarz. Nie mówimy dla samej przyjemności rozmowy. Właściciel ma prawo wiedzieć co dolega jego zwierzęciu, na czym przypadłość polega, w końcu jakie będzie leczenie. Informacje o leczeniu są o tyle ważne, że wiele preparatów będziecie osobiście podawać w domu. Dlatego warto na chwilę wyłączyć EMOCJE (znowu one!) i skupić się na tym co lekarz ma do powiedzenia. Bardzo często leki nie działają bo są źle stosowane, a nie dlatego że są źle dobrane.

Przykład. Razu pewnego trafiła do mnie sunia rasy mieszanej. Psisko cierpiało na zapalenie przewodu słuchowego zewnętrznego (oględnie rzecz nazywając). Pobrałem wymaz, zrobiono posiew i antybiogram, a co za tym idzie czarno na białym było napisane, co w tym uchu siedzi i jak
z paskudztwem walczyć. Dałem państwu odpowiedni preparat, pokazując wcześniej jak mają go podawać. Na wizycie kontrolnej zmartwiony właściciel oznajmił mi, że lek nie działa. Zbity z pantałyku zaglądam do ucha. Faktycznie bałagan taki sam jak był wcześniej. Jedyne co mnie zdziwiło, to fakt, że włosy wokół ucha są posklejane, a cała małżowina po stronie wewnętrznej jest pomazana białawą substancją. Zaintrygowany poprosiłem państwa
o pokazanie w jaki sposób podają lek. I tu leżał kot pogrzebany. Okazało się, że państwo podawali krople nie głęboko do kanału, a na zewnątrz. Umówiłem się z nimi, że będą przychodzić do mnie codziennie przez pięć dni i ja będę podawał lek. Nagle zaczął działać. Niespodzianka!  

Nie piętnuję nikogo. Wielu ludzi podczas wizyty w przychodni jest równie zdenerwowana jak ich zwierzę, dlatego gro informacji po prostu nie dociera. U nas dostają jeszcze wszystko na papierze, ale to także nie zawsze jest poprawnie interpretowane.

Najczęściej nieporozumienia mają miejsce w przypadku długości terapii i konieczności stosowania leków w odpowiednich odstępach. Istnieją schorzenia, w których leki podaje się tygodniami, mimo iż na pierwszy rzut oka doszło do wycofania się choroby. Niestety mimo pozornego braku zmian, jest ryzyko, że choroba przeszła w formę podkliniczną, tzn. nie widzimy objawów. Mimo tego, konieczna jest kontynuacja leczenia. Jeśli je przerwiemy, objawy kliniczne szybko wracają.
Nie mniej ważna jest częstotliwość podawania preparatów. Jeśli lekarz mówi, że lek ma być podawany dwa razy dziennie, to podawanie go raz albo co drugi dzień nie przyniesie rezultatów. Jest to bardzo ważne przy antybiotykoterapii, gdzie zależy nam na utrzymaniu stałego stężenia leku w organizmie. Leki wymagają ciągłości. Tylko wtedy można uzyskać sukces terapeutyczny.

Przykład 2. Walczyłem z west highland white terierem, który chorował na łojotokowe zapalenie skóry. Leczenie ustawiliśmy również w oparciu o antybiogram. Widzieliśmy się kilkukrotnie w ciągu czterech tygodni. Wyglądało na to, że wszystko zmierza ku dobremu. Niestety na kolejną umówioną wizytę pan nie przyszedł. Spotkaliśmy się po dwóch tygodniach. Właściciel myślał, że skoro pies się ma dobrze, to nie musi podawać mu więcej leków, mimo że w zaleceniach miał zupełnie inną instrukcję. Wyleczenie psiaka zajęło kolejne 6 tygodni.

Z drugiej strony pewną część winy ponoszą lekarze. Często mamy trudności w ubraniu naszych myśli w słowa, które są zrozumiałe dla ludzi niezwiązanych z medycyną. Przeświadczenie o tym, że coś wytłumaczyliśmy prawidłowo wcale nie musi mieć odbicia
w rzeczywistości. Czasem jest tak jak w szkole, gdy nauczyciel pyta "Czy wszyscy rozumieją?", a cała klasa odpowiada "Tak". Podobnie w gabinecie. Wielu spośród klientów nie chce się przyznać, że coś nie jest jasne.


Kolejny błąd, który popełnia każdy lekarz polega na tym, że nie pozwalamy się wygadać właścicielom. Nie przez złośliwość, ani też celowo. Odruchowo, w czasie wywiadu zadajemy mnóstwo pytań, które naszym zdaniem powinny nas nakierować na rozpoznanie, a wam pomóc w udzieleniu informacji. Niestety człowiek, któremu ciągle wchodzimy w słowo na pewno przeoczy coś istotnego. A przecież to nie my jesteśmy cały czas ze zwierzęciem, tylko właściciel i jest on dla lekarza prawdziwą kopalnią informacji. Trzeba tylko potrafić słuchać.

Na koniec mały apel będący podsumowaniem, całego tekstu: słuchajmy się nawzajem,
a będzie to z pożytkiem, dla naszych zwierzaków.

Komentarze