Kultura - czyli o pewnych ludzkich przywarach, okiem weterynarza mizantropa

Nie ma kultury w narodzie. Stwierdzam z bólem. Dobra, może generalizuję, ale trochę w tym prawdy jest. Coś co mnie strasznie wyprowadza z równowagi i jest przejawem braku kultury jest włażenie do gabinetu, gdy w środku jest pacjent. Nie ma wizyty, żeby ktoś nie zaglądał mi przez drzwi. "Musimy czekać?". TAK! Chce się krzyknąć. Ale się nie krzyczy, bo nie wypada. Zamiast tego prosi się o cierpliwość. Prosi! Mimo, że pracuję to mniej więcej ogarniam co się dzieje w poczekalni i wiem, że delikwent dopiero co wszedł, jednak nie może usiąść na krzesełku i poczekać chwileczkę aż go ktoś POPROSI tylko wchodzi do środka. I nieraz stoi jak ten słup soli, póki nie powiem, że musi jednak usiąść w poczekalni. A psy i koty tylko na to czekają. Nie myślcie sobie. Nawet mała szparka wystarczy żeby czmychnąć. Tym bardzie, że nie zawsze zwierzę jest na stole czy trzymane na smyczy. Często w trakcie badania potrzebuję, żeby chodziło wolno po gabinecie. I to zaglądanie 1) straszy mi pacjenta, 2) umożliwia mu ucieczkę - co w kombinacji z niedomkniętymi drzwiami zewnętrznymi może skończyć się w najlepszym wypadku dzikim biegiem właściciela i gonitwą przez pół miasta, a w gorszym wpakowanie się pod jadący samochód. Odwołując się do elementarnych zasad zachowania w przychodniach lekarskich (ludzkich): to lekarz prosi do gabinetu, spróbujcie wejść swojemu interniście w trakcie, gdy przyjmuje pacjenta - koniecznie nagrajcie film bo chętnie się pośmieję. Ale co ja piszę, nie spróbujecie. To dlaczego, do kroćset, tak wiele osób zostawia swoje mózgi za drzwiami przychodni weterynaryjnej i pcha się do gabinetu zaraz po swym przyjściu? Ja wiem, że nie siedzę w garniturku za biurkiem i muszę czasem grzebać w kupie, ale to nie znaczy że można mi tak bezceremonialnie przeszkadzać w pracy. Z drugiej strony takie osoby najbardziej się obruszają, gdy ktoś przeszkodzi ich wizycie. Nie czyń drugiemu co tobie nie miłe, man.

Przypadek nr 2. Ludzie "ja tylko po leki". Pełna poczekalnia psów i kotów, a gagatek zaraz jak otwieram drzwi do gabinetu daje nura i wyskakuje z tekstem w stylu "ja tylko chciałem kropelki na pchły". I spoko, nie mam nic przeciwko, ale... kolejka jest kolejka i wypadałoby się spytać ludzi, którzy już czekają "czy mogę tylko wejść leki kupić?". Jestem pewien, że przepuszczą. Taka drobna uprzejmość nie boli, serio. Tak jak mówię nie mam nic przeciwko sprzedaniu komuś na szybko czegoś, po co ma czekać godzinę w kolejce, jednak coś co mnie wytrąca z równowagi to tendencja do wysępienia porady. Jak wchodzę "tylko" po leki to nie rozsiadam się przy biurku i nie wypytuję co może być mojemu psu. A niestety zdarzają się ludzie, którzy jak już wejdą do gabinetu (dzięki uprzejmości pozostałych w poczekalni) próbują to wykorzystać i zajmować czas. W takiej sytuacji jestem, zmuszony zwrócić uwagę, że miało być tylko po leki i jak Pan/Pani ma ochotę porozmawiać to ja chętnie, ale trzeba będzie poczekać w kolejce. "I będę musiał za wizytę zapłacić?". Nie, jesteśmy Caritas. Ludzie...

U nas w Przychodni są dwa wejścia. Poczekalnia (napis duży i podświetlony) i do biura. I w tym przypadku można liczyć na polską, szlachecką pomysłowość. Nagminnie zdarza nam się, że po rekonesansie w poczekalni i stwierdzeniu, że jest tam dużo ludzi, co niektórzy próbują wejść przez biuro, licząc że jakoś uda im się ominąć kolejkę. Niekiedy im się udaje, bo mimo, że staramy się panować nad poczekalnią, to w ferworze pracy zdarza nam się odruchowo zabrać taką osobę do gabinetu. I jest precedens, nasza wina. Następnym razem nawet nie zajrzy do poczekalni.

Jak już hejtuje to wyżyję się do końca. Rozliczanie się z klientami również bywa ciężkie. Codziennie jestem pytany o zniżkę, upust, rabat (Rabat jest stolicą Maroka - nie bujam, więc spytajcie atlasu nie mnie) itp. Albo mam wyrzucane w twarz, że się "Cenię". Owszem, cenię się. Jestem lekarzem, ciężko pracowałem, żeby nim być. Dalej ciężko pracuje, żeby pomóc moim pacjentom. I to jest moja PRACA, nie hobby albo uprawianie sportu dla rozrywki, mimo że sprawia mi ona olbrzymią przyjemność. Zrozumcie proszę, że chociaż kochamy zwierzęta, to jednak to jest nasza praca, z której żyjemy, utrzymujemy nasze rodziny. Poza tym nie wszystko za co płacicie w lecznicy ląduje w kieszeni  weta. Zwykle większość, kwoty to leki, a z tego co możemy podciągnąć pod nazwę "usługa" trzeba jeszcze opłacić lokal, ogrzewanie, prąd, sprzęt... Nikt nie dokłada nam do interesu. Dlatego proszę o choć małą dozę zrozumienia. Jeśli nie, to przepraszam, że jestem takim nieludzkim egoistą, który chce żeby mu zapłacić za robotę.

A może powinienem spróbować jak to jest? Może rzeczywiście fajnie jest nie myśleć? Jak następnym razem pójdę do lekarza to a) wejdę bez pukania, b) spytam się czym mam czekać, c) na koniec spytam dlaczego tak drogo :]

Na koniec łyżka miodu. Większość naszych klientów, mimo wszystko jest ludźmi na poziomie. A akapit pierwszy nie celuje w ludzi, którzy zrobią małą szparkę w drzwiach i szybciutko się wycofują widząc, że ktoś jest w środku. Co to, to nie. Zdarza się, że nie wiadomo czy ktoś jest w środku. Dzisiejszy wpis jest o mniejszości, która jednak potrafi wyprowadzić z równowagi nawet największą ostoję spokoju.
Pozdrawiam

btw. nie ogarniam interpunkcji ale już jestem za stary żeby jej się uczyć :P

Komentarze