Nie leczę przez telefon

Dziś tylko kilka słów. W pracy wariacki dzień, ale to normalka. Z natłokiem zajęć w lecznicy sobie radzimy, jednak ta ilość połączeń przychodzących przerasta ludzkie pojęcie. Treść rozmów bywa różna. Najczęściej pytania dotyczą godzin otwarcia, czy aby na pewno jest czynne i czemu tak krótko?! Poza tym ludzie pragną wiedzieć czy ich najulubieńszy doktór przyjmuje i jeśli nie, to dlaczego skoro oni chcą przyjść. 

Wszystko zniesiemy. Prawie wszystko. No dobra, dużą część. Coś co bezwzględnie mnie słabi to piętnastominutowe opowiadanie przez telefon co dolega zwierzęciu zakończone zapytaniem o to co mu jest i co można mu podać bez przychodzenia do lecznicy. O nie moi drodzy. Tak się nie bawimy. Z mojej strony pada zawsze odpowiedź "nie wiem" oraz w dalszej części jako riposta na zdziwienie dodaję "najpierw trzeba pacjenta zbadać". Ktoś mi kiedyś na to odpowiedział "Pewnie i będę musiał za wizytę zapłacić". Skądże znowu. 

Niestety nie żyjemy jeszcze w czasach, w których psa / kota / szczura / słonia (niepotrzebne skreślić) możecie podłączyć przez USB albo inny VHS do telefonu, ściągnąć sterownik i rozwiązać problem zdalnie. Aby odpowiedzieć na pytanie "Co mu jest?" puki co należy: a) przeprowadzić wywiad (no dobra można telefonicznie), b) zbadać pacjenta ogólnie, c) zbadać pacjenta szczegółowo, d) jeśli trzeba to przeprowadzić badania dodatkowe (USG, RTG, TK, RM - i inne takie caps lockiem). Dopiero potem w możemy udzielić odpowiedzi w formie pkt. e) czyli ROZPOZNANIA.

Jako że droga telefoniczna spełnia tylko punkt a), muszą mi Państwo wybaczyć, ale ja NIE LECZĘ PRZEZ TELEFON. Tyle w temacie. Dziękuję i do następnego.


Komentarze