Duże przypadki małych pacjentów

Dalej na fali gryzoniowo-króliczej. Jak już pisałem wcześniej, maluchy zdobywają coraz większą popularność. Z tego względu coraz częściej odwiedzają nas w Przychodni. Nie ukrywam, że są to pacjenci kłopotliwi. Bez urazy, taka prawda :] Choćby ze względu na mikre rozmiary, fizjologie odmienną od psiej czy kociej. A nas starych rutyniarzy zmuszają do myślenia (i dobrze bo takie bodźce zawsze się przydają). Ze względu na kolosalne gabaryty diagnostyka jest utrudniona - ciężko pobrać krew, zdjęcia RTG są mało wyraźne, USG nie ma odpowiednich częstotliwości. Oczywiście istnieją kliniki wyspecjalizowane w leczeniu tego typu pacjentów, jednak u nas na wsi musimy sobie radzić sami.

Dobrze pamiętam swojego pierwszego pacjenta królika - jakoś w pierwszych tygodniach pracy. Nie jadł od 5 dni!!! Nadmienię, że w przypadku królików przerwa w pobieraniu pokarmu trwająca dobę, może powodować nieodwracalne zmiany w organizmie. Utoczyłem mu trochę krwi - bez zmian, sprawdziłem zęby - bez zmian, namówiłem szefa żeby zrobił USG - bez zmian. Co do k...?! Nawadnianie, leki różnej maści, karmienie na siłę, jeden dzień, drugi. Trzeciego (7 dzień niejedzenia) poważna rozmowa z właścicielką, pani w płacz, żebym COŚ wymyślił. I wymyślił. Wiecie w czym był problem? Zatęchła karma, bo otwarta z pół roku
i spleśniałe siano (no właśnie). Pogoniłem panią do zoologicznego, przeprowadziłem kontrolę jakości nowych produktów (Magda Gessler byłaby dumna) i król zaczął jeść. I dalej żyje, szczepimy się co pół roku.


Chirurgia w przypadku gryzoni jest bardzo zabawna. Wszystko w skali mikro. Wyobraźcie sobie amputację nogi u chomika dżungarskiego. 25 g żywej wagi. Powiecie, że jestem okrutny bo obcinam nogi bezbronnym chomiczkom. Jakbym nie uciął to by zgniła i odpadła.
A czemuż to? Ktoś zapyta. Ano, temuż że na goleni włoski się posklejały na skórze, zacisnęły i odcięły dopływ krwi. Jako że noga go bolała to zaczął ją gryźć. Wdało się zakażenie. Musiała być ucięta i już. Na pociechę powiem, że po 3 dniach już śmigał w kołowrotku :]


Z tą chirurgią to jest tak, że ciężko jest zabezpieczyć ranę pooperacyjną (rozmiary!), a co robią gryzonie? No gryzą. Mniej więcej połowa z moich pacjentów szwy wyciąga sobie sama, z reguły wcześniej niż powinni, więc trzeba szyć drugi raz i trzeci... Podobnie z gipsem. Pod koniec zeszłego roku starałem się wygoić złamaną kość promieniową i łokciową u szynszyli - przedramię, dla tych co na lekcjach biologii spali albo mieli ospę. Gips wytrzymał 12 godzin zanim został zjedzony. Usztywnienie z żywicy przetrwało 2 doby - również zjedzone.
W końcu wygoiliśmy się drogą naturalną, bez opatrunku. Lekko utykamy, ale łapka działa.


Nie wszystko się dobrze kończy. Pamiętam królika, który wsadził łapę między pręty klatki,
a gdy podszedł do niego pies wystraszył się i szarpnął potężnie. Do mnie trafił chwilę później z całkowitym porażeniem tylnej części ciała - ciągnął łapy za sobą, nie trzymał moczu ani kału. Cyknąłem mu RTG i cóż tam było? Złamanie kręgosłupa, paskudne. Zazwyczaj dochodzi do zwichnięć między poszczególnymi kręgami, ten królik natomiast złamał sobie jeden z kręgów lędźwiowych idealnie w połowie jego długości. Niestety musiałem mu udzielić jedynej pomocy, jaką miałem do zaoferowania i pozwolić dotrzeć do polany na końcu ścieżki. 


Dzięki kontaktom z tymi zwierzętami uświadomiłem sobie dlaczego naukowcy wybierają je do badań nad nowotworzeniem. Nigdzie nie zaobserwujemy tak szybkiego rozwoju nowotworu. Rosną w oczach! Dobrym przykładem jest tu pewna szczurzyca imieniem Tyfus. Wszystko było świetnie, pewnego dnia właściciele zauważyli guzek. Guziczek właściwie, z 4 mm średnicy, może 3. Docelowo umówiliśmy się na zabieg, uprzednio wprowadzając leczenie przeciwzapalne w osłonie antybiotykowej. W przeciągu tygodnia z guzika zrobił się guz jak orzech laskowy - u człowieka byłby to guz wielkości małego arbuza! Takie tempo wzrostu sugerowało dużą złośliwość. Mimo wszystko podjęliśmy się zabiegu i przeprowadziliśmy go
z sukcesem. Pech chciał, że Tyfus źle zniosła znieczulenie, niby się budziła ale nie do końca (żadne dogrzewanie, płynoterapia, antidotum nie pomogły). I niestety odeszła tego samego dnia wieczorem. Prawdopodobnie guz w skórze był przerzutem z innego miejsca, bardziej istotnego dla życia. Sekcji nie robiliśmy, nie wiem na pewno.


Takich guzów jak od wyżej wymienionej pamiętam wiele. W pamięć zapadł mi chomik od pewnej kilkulatki - dzieci w gabinecie weterynaryjnym, me gusta. Blah. Zaczęło się od ropnego wycieku z nosa i z jednego oka. Antybiotyki w iniekcji i do oczu - standardowe postępowanie. Po tygodniu brak poprawy, ale pojawił się obrzęk pyszczka. Kolejnej wizyty nie dożył. Pan z rozpłakanym dzieckiem przywieźli mi 50 gramowe truchełko z guzem wielkości chomiczej głowy na nosie - urósł w kilka dni! Podobną sytuację miałem u kilku chomików i u jeża pigmejskiego i paru myszy...ehh generalnie u tych maluchów to zawsze postępuje błyskawicznie.


Właśnie, rodzice też są genialni. Bo musicie wiedzieć, że właścicielami małych zwierząt są najczęściej małe dzieci. A małe dzieci nie bardzo zdają sobie sprawę, że każdy umrze. Kiedyś wpadł do gabinetu zziajany pan, z pudełkiem po żarówce w rękach. W pudełku był chomik. Martwy chomik. Przejęty mężczyzna, chciał wiedzieć czy NA PEWNO nie żyje. Potwierdziłem i pana pytam, czy ma go gdzie pochować, bo jak co to go mogę oddać do kremacji, a on mi na to, że on musi z nim jechać natychmiast do sklepu zoologicznego. Pytam się "po co?". Okazało się, że musi kupić takiego samego zanim córka wróci ze szkoły. Agent :] I nie jest to odosobniony przypadek.


Mikroskopia ma często pecha do właścicieli. Połowa przypadków chorobowych wynika
z zaniedbania. Takim standardem jest królik z wielkim kołtunem oblepionym kupą w okolicy ogona. Całkiem niedawno przyszła pańcia z królikiem, że ma złamany ogonek! A ogonek po prostu uginał się pod ciężarem GÓWNA, które na nim wisiało. Ja do pani z opierdzielem, a ona mi, że przecież ona go kocha i w ogóle.

Albo przychodzi kobitka i mówi, że królik ma "rankę na pleckach". Wyciągam z klatki, pierwsze co czuję to smród. "Ranka" przedstawiała się następująco: na zadzie, udach i wokół odbytu nie było skóry, tylko żywe mięśnie, a na brzuchu dziura, z której wysypywały się larwy much i jelita. I ten tekst, że "to mu się dzisiaj stało". A ja jestem Tina Turner. Królik niedbalstwo właściciela przypłacił życiem.

Kilka tygodni temu był przyjmowałem koszatniczkę, który nie chciał jeść i schudł. Schudł to mało powiedziane, nie miał mięśni, a w jamie ustnej Sajgon. Górne siekacze przerosłe tak, że wbijały się w policzki, dolne siekacze wbite w brodę (wywinięte jak rogi barana), trzonowce wyrosłe tak, że łączyły się ze sobą nad językiem. Nie wiem jak wy ale ja bym także nie jadł. Na szczęście dobrze zniósł zabieg i z zębami doprowadzonymi do porządku zaczął jeść. Aha, według właściciela nie jadł od wczoraj i schudł tak w dwa dni.


Mały rozmiar utrudnia działanie lekarzowi weterynarii jeszcze w jeden sposób. Dobranie dawki leku zmusza nas do transformacji w alchemika. Jeżeli tabletka wystarczy na 5 kg szczura, a szczur ma 400 g, to co wtedy? Albo najmniejsza podziałka na strzykawce to ilość leku na 10 kg chomika, a chomik ma 26 g, to co wtedy? Ano, wtedy rozcieńczam, kruszę, dzielę, ewentualnie daję przepis na ciasto z tabletki i właściciele dzielą sami - tak jest takie ciasto :] I jakoś się leczy.


Tak to właśnie jest z tymi malusińskimi. Pacjent mały, a roboty od metra :D Szkoda, że nie mam nawyku robienia zdjęć bo mogłyby okrasić nam lekturę. Cóż, może się poprawię. Albo nie. 
Ciao

Komentarze

  1. Robiłam ciasto dla szczurów! Tak je pokochały, że musiałam je robić dalej, tylko bez lekarstwa ;)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz