Żywnościowych mitów pogromy cz. I "Jaja wiejskie"

Rodzinne imprezy, w stylu posiadówy przy stole, są idealną okazją do wymiany poglądów, mądrości i domorosłych filozofii. A gdy jeszcze dojdzie do tego wspomaganie myśli roztworem etanolu, to każdy staje się mędrcem. Często przy okazji takich uroczystości, przynajmniej w mojej rodzinie, poruszana jest kwestia, powiedzmy czystości i zdrowia żywności. Chyba mi na złość. Zapytacie pewnie "co weterynarz ma wspólnego z żywnością"? Wiedzcie, drogie dziatki, że inspekcja weterynaryjna czuwa nad całą produkcją zwierzęcą,
a więc wszystkie produkty pochodzenia zwierzęcego są pod naszym nadzorem. Tyle mamy wspólnego.


Moja 'ulubiona' teoria brzmi: wiejskie jajka są zdrowsze od jajek sklepowych. A ja na to: GÓWNO PRAWDA. Częścią teorii jest również: te sklepowe mają Salmonelle. Jeszcze bardziej GÓWNO PRAWDA. 

Po pierwsze primo: kury nioski, w chowie przemysłowym, których jaja są przeznaczone do spożycia, są szczepione m.in. przeciwko salmonellozie. I jest to jedyne obowiązkowe szczepienie dla tych kur = wszystkie kury, których jaja lądują w sklepie, są uodparniane przeciwko tej bakterii. Wniosek, żeby złapać Salmonelkę, jedząc jajko z marketu, musielibyście mieć wielkiego pecha. Poza tym kury z przemysłowego chowu są objęte obowiązkowym badaniem w kierunku Salmonellozy. 

A kury z ogródka, te szczęśliwe ptaszki? Babcia, która ma 10 kurek nawet nie wpadnie na to, żeby je zaszczepić. A jeśliby wpadła to okaże się, że musi kupić, np. 1000 dawek (tak tysiąc), bo w mniejszych porcjach szczepionka nie jest konfekcjonowana. I nie kupi, bo to kosztuje.
A kura łazi po krzakach, rowach i po kompostowniku, tu zeżre jakąś padlinkę, gdy ma szczęście to zadziobie jakąś myszę. Jak myślicie, ma szansę zarazić się Salmonellą? Oj ma, mówię wam. Zróbcie sobie kogel-mogel z takiego jajka, a będziecie mieć 50% szansy na sraczkę życia.


Kolejny argument kaleka: bo one jedzą chemię i antybiotyki. Jaką chemię? Że domestos
i cyclon B? Bo ja nie bardzo rozumiem. Nioski dostają paszę, w skład której wchodzi śruta zbożowa i dodatki witaminowo-mineralne. Nie ma w paszy hormonów, trucizn, jadów i innych rzeczy, którymi straszy się dzieci. Co do antybiotyków. Jeżeli wystąpi w stadzie problem chorobowy, to takie stado się leczy. Tak antybiotykami (m.in. ale nie będziemy się rozwodzić nad farmakologią)! I co z tego? To nie znaczy, że później jecie jajka z antybiotykami. Każdy lek ma wyznaczony okres karencji, który oznacza czas, w którym utrzymuje się on
w tkankach zwierzęcych lub jajkach. W trakcie leczenia i aż do końca okresu karencji jajka są NISZCZONE. Proste? Dzięki tym procedurom jajka sklepowe są bezpieczne.


Jedyna przewaga jaj wiejskich nad sklepowymi jest ich kolor. Żółtko wiejskie jest żywo-pomarańczowe (zwykle), te sklepowe są jasno-żółte. Powodem jest to, że kury wolnożyjące jedzą dużo paszy świeżej, tam skubną ziółko, tam trawkę, tu listek - pokarm bogaty
w naturalne barwniki (m.in. żółte karoteny), które barwią żółtko. Te fermowe tego luksusu nie posiadają.


Nie zmuszam do niczego. Jedzcie co chcecie. Teraz przynajmniej macie świadomość, co spożywacie. Smacznego :]




Komentarze

  1. Nie tylko kolor jest przewagą, smak również :) Wychowana na wsi, jedząc wiejskie jajka, niemal zawsze odróżnię je od tych sprzedawanych w sklepie. Inna sprawa, że w domu nigdy nie jadło się surowych jajek pod żadną postacią, a dopiero po latach zrozumiałam dlaczego :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Są smaczne, spoko. Ja jednak jako miłośnik jajek na miękko (bardzo na miekko) pozostane przy sklepowych :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Coś czułam, że mi kit wciskają z tymi wolnymi kurkami - teraz mam na to argumenty! Dziękuję :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Przedsiębiorca który chowa kury w klatkach żeby zarobić jak najwięcej będzie wyrzucał jajka w trakcie podawania antybiotyku ale to rolnicy wciskają kit, bo padne XD

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz