Właściciele - klasyfikacja zwierzęcych posiadaczy

Pracując, chociaż przez moment, z ludźmi, którzy przychodzą do Zakładu Leczniczego dla Zwierząt, rzuca się w oczy fakt, iż wśród właścicieli istnieją pewne schematy zachowań. Postaram się stworzyć pewien przegląd tychże typów.

1. "Inżynier"
Jest to właściciel na wskroś logiczny i systematyczny. Przychodzi do lekarza jako do specjalisty. Zdaje sobie sprawę, że nie zna się na leczeniu zwierząt (i nie chce się znać), zwierzęcej fizjologii i nie stara się rżnąć mądrali. Nie wymaga zbędnego tłumaczenia etiologii, patofizjologii, czy też epidemiologii. Chce, żeby lekarz robił swoje i jasno nakreślił mu jakie zadania należą do właściciela. Stosuje się do zaleceń z zegarmistrzowską precyzją i żelazną dyscypliną. Nie dyskutuje, nie kwestionuje tylko współpracuje.

2. Entuzjastyczny zbieracz
Ten typ właściciela posiada kilka/kilkanaście kotów // psów // świstaków, czy innych gadów. Z powodu dużego stada, jest częstym gościem w gabinecie - statystyczna większa możliwość wystąpienia choroby. Zwłaszcza w przypadku zbieraczy kotów, średnio raz na pół roku znajduje gdzieś bezdomnego lub potrąconego przez samochód lub innego umierającego kota. Nie wiem jak to robią. Ja jeszcze nigdy takowego nie znalazłem. 

3. Księgowy
Jest to forma, która może się ujawnić także u innych typów. Standardowy księgowy, zawsze ma wyliczone co do grosza ile wydał na leczenie zwierząt
w ciągu ostatnich 15 lat. Nie przepuści żadnej okazji, żeby podzielić się ze światem swoimi rachunkami. Zwykle ma zmęczoną twarz i zbolałą minę - zwłaszcza gdy przychodzi do płacenia za usługi weterynaryjne.

4. Pańcia-mamcia
Występuje również w formie pancio-tatusiek. Taki właściciel nigdy nie kładzie swego zwierzęcia na podłoże - tylko noszenie na rękach. ZAWSZE! Cały czas mówi do swojego podopiecznego, zwykle jak do idioty "mój ty dzióbdziusiu. Cio to się śtało. Maluśku, kulfonku, śłodziaćku. Mamusia kocha synecka!". Tacy ludzie są ślepo wpatrzeni w swoje zwierzę, uważają że jest najpiękniejsze, najmądrzejsze i zawsze najbardziej chore. Miłość tak przesłania im światopogląd, że współpraca z nimi jest prawie niemożliwa. Nie słuchają albo nie słyszą co się do nich mówi. Generalnie przypadek nierokujący.

5. Dziecię chaosu
Bardzo słucha, bardzo przytakuje. Robi dokładnie na odwrót...

6. Beztroski zaniedbywacz
Taki osobnik przychodzi do lecznicy zawsze za późno bo myślał, że "samo przejdzie". I w ten oto sposób trafiają do nas zwierzęta które, np. mają biegunkę od pół roku, albo nie stają na łapie od miesiąca, bądź od tygodnia nie wstają z posłania, itd. Taki właściciel jest zawsze szczerze zdziwiony, że nie przeszło po jednym zastrzyku (jak do cholery jest chory od miesiąca to jak leczenie ma trwać jedną dobę!!!!! Ludzie...). Nie przychodzi na umówione wizyty, tylko kiedy chce, zwykle przerywając w międzyczasie leczenie, bo było lepiej przez 2 dni. Rokowanie ostrożne, można spróbować naprostować delikwenta.

7. Egzo-hipochondryk
Taka osoba cały wolny czas spędza na wpatrywaniu się w swoje zwierzę i martwieniu się, że jest chore. Na pewno, jest. Na coś. Więc przychodzi do weterynarza co tydzień "Bo on mi się nie podoba Panie doktorze", "On tak na mnie patrzy i wzdycha"... Zwierzę jest klinicznie zdrowe, badania dodatkowe książkowo w porządku, a właściciel i tak nie dowierza. Taki typ najbardziej się cieszy jak jego podopieczny jest chory.

8. Epizodyczny miłośnik, turysta
"My zawsze do was przychodzimy Panie doktorze. Od 20 lat!", a po zajrzeniu do książeczki zdrowia okazuje się, że ostatnio był u was 10 lat temu, na ciąg dalszy leczenia poszedł do waszego sąsiada, a skończył leczenie w innym województwie. W między czasie był klientem wszystkich lecznic w promieniu 100 km, nigdzie nie zagrzewając miejsca. Wiadomo każdy ma prawo leczyć, gdzie chce, ale proszę nie pociskajcie kawałków, że zawsze u mnie, bo wszystkich stałych klientów znam i jeżeli robią "skok w bok" to zawsze się przyznają. I ja to szanuję.

9. "Najlepiej go uspać"
Ten entuzjastyczny miłośnik eutanazji, uważa ją za lek na całe zło. Zapalenie uszu - uspać, biegunka - uspać, ma gazy - uspać, kicha - uspać, jeździ tyłkiem po ziemi... no właśnie. Powiem jedno. Prędzej uśpię takiego właściciela niż jego pupila.

10. Przerażony przedzawałowiec
Umiera za każdym razem, gdy dotykam jego zwierzę. Każda choroba jest śmiertelna. Na pewno! Martwi się, czy pies przeżyje szczepienie. Płacze na widok igły, dostaje spazmów gdy zwierz zaskomli. A gdy pacjent jest na czczo obawia się śmierci głodowej. Przypadek wymagający delikatności, jeżeli nie chcemy wzywać pogotowia pod swój gabinet.

11. Olewacz

Wredny, bardzo rozwinięty podgatunek roztargnionego zaniedbywacza, często przejawiający cechy "lepiej go uspać". Nie przychodzi na czas, bo ma zwierzę w dalekim poważaniu. Nie będzie leczył, żadne argumenty nie docierają. Przychodzi do gabinetu ale sam nie wie po co. Nie rokuje, szkoda czasu. Niestety cierpi tylko zwierzę.

12. Internetowy lekarz
Przychodzi do weta, żeby potwierdzić diagnozę, którą postawił na podstawie wyczytanych w necie informacji. Kwestionuje każde słowo lekarza, bo na forum było inaczej. Obowiązkowo przychodzi z listą możliwych chorób, na której umieścił jednostki chorobowe od najbardziej prawdopodobnej do najmniej. W jego przekonaniu. W rzeczywistości tę listę należy czytać od tyłu, gdyż schorzenia najbardziej możliwe znajdziecie na końcu. Są one mniej imponujące od tych ze szczytu listy, a przecież MÓJ PIES NIE MOŻE MIEĆ PO PROSTU BIEGUNKI!

13. Ludzki lekarz / pielęgniarka
Generalnie jak już się dogadam, że właściciel jest z branży to współpraca jakoś idzie. Problem jest tej natury, że lekarz chce być pomocny, dlatego pyta, sugeruje, zastanawia się, jednocześnie nie do końca uświadamiając sobie, iż leczenie zwierząt różni się nieco od leczenia ludzi, choćby ze względu na odmienny metabolizm. Poza tym, nie cierpimy jak ktoś wchodzi nam w kompetencje. Ja też nie mówię mojemu rodzinnemu jak ma mnie leczyć, nie?
Pielęgniarki też lubią być pomocne. Oprócz tego prędzej czy później spyta się, czy nie mogłaby podawać zastrzyków w domu. Robi to przecież od 30 lat.
Kłopot z pracownikami służby zdrowia polega nie na tym, że nie nadają się do współpracy, zwykle są bardzo rzetelni. Przede wszystkim mają dostęp do leków i często zanim trafią do weterynarza wypróbują na swoim zwierzaku pół apteki. Ze skutkiem różnym. Już miałem kilka kotów, które zostały podtrute paracetamolem. "Przecież dzieciom nie szkodzi!". No widzicie, a koty zabija.

14. Maruda pospolita

Na dzień dobry (a raczej bez dzień dobry) za długo czekała, potem za dużo zapłaciła, zresztą co se Pan myśli, że ja będę tu chodziła co drugi dzień i płaciła! To wiesz Pan co mu jest czy nie?! Bo mnie się wydaje, że Pan jesteś za młody na weterynarza... Maruda się lubi nakręcić. I jazgocze, gdy się nakręci. Nie lubimy jak ktoś jazgocze.

15. Ćwoki
Odsyłam http://nzzw.blogspot.com/2015/05/cwoki-sa-wsrod-nas.html

16. Konsultant korespondencyjny
Weterynarz się z nim nie spotyka. Konsultant zaczepia członków rodziny i zadaje im pytania odnośnie zdrowia zwierzęcia. Brzmi to mniej więcej tak: "Bo wiesz, mój Rokuś jest jakiś niewyraźny. Weź się spytaj swojego chopa co mu moga dać".

Na szczęście większość właścicieli to normalni ludzie, których nie można wrzucić do jednego wora. Trochę zapominają, czasem coś zaniedbają, ale bardzo żałują i zwykle się starają. Wbrew pozorom te uciążliwe przypadki trafiają się rzadziej niż by się zdawało. Mają jednak tę paskudną cechę, że zapadają w pamięć. Do następnego.





Komentarze

  1. Dzizas, chyba jestem zbieraczką ;)

    Ej, z tym znajdowaniem chorych kociaków to coś jest! To prawie jak szukanie ślimaków na krzakach za dzieciaka. Najtrudniej znaleźć pierwszego, po pierwszym widzisz ich kilka, później setki, a na końcu boisz się zrobić chociaż krok, żeby któregoś nie rozdeptać ;)
    Pierwszy kot sam wlazł mi na kolana, gdy siedziałam z psem na ławce pod blokiem. Później już poleciało...

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz