Weterynaryjne historyjki II

Kolejna porcja historii rodem z Przychodni. Zaczynamy od moich ulubieńców... Zgadliście, gołymbiorzy. Już w trakcie studenckich praktyk wakacyjnych utwierdziłem się w przekonaniu, że się nie dogadamy.





Będąc na swoim pierwszym wolontariacie, w miejscowej przychodni, chciałem być miły dla klienta i pochwalić jego gołębie. Pan był prawdziwy hanys, godoł tak że trzeba było się bardzo wysilać, aby go zrozumieć. Młody "doktór" palnął "fajne ma pan pulty" (pulta to po śląsku gołąb). Reakcja pana, była inna niż się spodziewałem. Pan się zdenerwował, że to "synek" nie są żadne pulty i że pulty to mi po dachu srają.  To są rasowe HOREMANSY (czy jakoś w ten deseń), patrz jakie mają piękne ringi (skórna obrączka wokół oczu) i gule (zgrubienia
w okolicy nozdrzy)! Tak to leciało. Mniej więcej. Teraz wiem, że nie powinienem gołębiarzy nazywać gołębiarzami, a ich ptaków pultami. 


Tych samych wakacji dowiedziałem się jeszcze jednej istotnej rzeczy. Mianowicie, że moje studia są bez sensu. Dlaczego? Otóż, będąc z lekarzem
w terenie, pojechaliśmy zaszczepić pewnemu dziadkowi gołębie (tak, gołębie też się szczepi). Starszy pan zaczął pytać mnie czy wiem jakiej maści jest ten czy inny gołąb. Jako, że dla mnie wszystkie były szare, oblałem sprawdzian. Wtedy staruszek kiwając głową rzekł "nic pożytecznego was na tych studiach nie uczą".


Odrobaczanie to bardzo ważna rzecz. Należy jednak pamiętać, że trzeba robić to z głową. Zwykle ludzie przychodzą do nas i robią to zgodnie z naszymi zaleceniami. Bywają jednak odrobaczania alternatywne. Stosuje się czosnek, wodę utlenioną, miód z cebulą, wodę z octem. Wyobraźnia wielka w narodzie. Oczywiście nic z tego nie działa. Mój ulubiony przypadek jest związany z ziemią okrzemkową. A było tak...

Leniwe popołudnie w Przychodni. Sielskie układanie pasjansa przerywa wizyta pani w średnim wieku. Niewiasta użala się, że pies słabuje na zdrowiu, w końcu ma już 14 lat. Niestety na wszelkie moje propozycje odpowiada, że ona nie wieży w chemię. Pytam więc czego od nas oczekuje? Właściwie przyszła
w celach informacyjnych. Chciała nam powiedzieć, że powinniśmy zacząć stosować ziemię okrzemkową, która ma świetne działanie przeciwpasożytnicze
i ona już od pół roku odrobacza nią swojego psa. Zapytana, skąd przekonanie
o skuteczności tejże ziemi odpowiada, że przeczytała artykuł w fachowej prasie medycznej i ma kserokopie dla nas, żebyśmy wszyscy w lecznicy przeczytali. Po przekazaniu mi kartki formatu A4 pożegnała się i wyszła. Ja lekko zdumiony pozostałem w gabinecie z artykułem w dłoni. Fachowym pismem okazał się jeden z periodyków przeznaczonych dla pań. Sam artykuł był zlepkiem doniesień
z różnych źródeł. Jakaż wielka jest moc prasy brukowej! Poza odrobaczaniem ziemia okrzemkowa działa przeciwnowotworowo, leczy astmę, gruźlicę, podagrę, pierze, zmywa, krawaty wiąże i przerywa ciąże. Niestety ja jestem oporny na wiedzę tajemną.


Co do odrobaczania, ZAWSZE mówię, że preparat stosuje się doustnie (chyba, że jest spot-on). Dlaczego? Bo czasem zdarza się, że właściciele stosują je rektalnie, tzn. wsadzają je w tyłek. Czemuż? "Bo robaki żyją w dupie". Niestety nie żyją w dupie, ale ludziom z tym miejscem nieodmiennie się kojarzą.

Dzyń, dzyń, dzyń, dzyń dzyń
Ja: Przychodnia Weterynaryjna słucham.
Ktoś: Halo?! Haloooooo! Kto mówi?
Ja: Dodzwonił się Pan do Przychodni Weterynaryjnej.
Ktoś: No bo ja mam takie zapytanie.
Ja: Zamieniam się w słuch.
Ktoś: Bo mój pies siedzi, patrzy się w okno i wzdycha.
Ja: I...?
Ktoś: I chciałbym wiedzieć co mu jest.
Ja: Wie Pan, objawy nie wskazują na żadną konkretną jednostkę chorobową.
Ktoś: Hę?
Ja: Nie powiem co mu jest bez badania.
Ktoś: Nie powie mi Pan?
Ja: Niestety nie wiem co mu jest.
Ktoś: Noż kur** mać! To po co ja dzwonię?! [Trzask słuchawki]

Mój "ulubiony" pacjent to świnka morska, która przestała jeść... sorry, KAWIA DOMOWA (bo tak zwie się to zwierze od sierpnia zeszłego roku). Mimo to, zdecydowanie wolę nazywać je świnkami. Takie dziwactwo. A wracając do niejedzenia, to u tych maluchów jest to zawsze alarmujące.

Wpada do mnie małżeństwo, lekko rozchichotane, z informacją, że ich świnka morska nie je od 2 dni i chcieliby dostać coś na apetyt. Ja wywalam gały i pytam, gdzie zwierzę. "W domu". Lekko zjeżony robię im wykład o niebezpieczeństwie anoreksji (stan nie jedzenia) u małych roślinożerców. Wyszli i ku mojemu zdumieniu wrócili wkrótce z małą tricolorową rozetką. Zwierze tłuste jak tucznik, bo siana nie jada tylko granulat. Jednak nie otyłość była problemem. Horror rozgrywał się w jamie ustnej. Zęby policzkowe tak przerośnięte, że łączą się ze sobą nad językiem. Skracamy, norma. Jakież było moje zdziwienie, gdy
w trakcie zabiegu zęby zaczęły wypadać. WTF?! A ja myślałem, że szkorbut,
o którym opowiadali na studiach to miejska legenda. Jednak nie. (przypis: tylko dwa gatunki ssaków nie syntetyzują witaminy C: człowiek i świnki morskie). Pytam po zabiegu państwa, czy stosują witaminę C. Nie stosują, dają pietruszkę 2 x w tygodniu, bo tak kazała hodowczyni. Na szczęście udało się delikwentów nawrócić na właściwą ścieżkę i o dziwo świniak żyje - mimo znacznych ubytków w uzębieniu. Wniosek: jeżeli przygarniasz zwierzę, zapoznaj się z jego potrzebami. Wniosek 2: niektórzy "hodowcy" uwłaczają temu określeniu.


Dzyń, dzyń, dzyń, dzyń dzyń
Ja: Przychodnia weterynaryjna słucham.
Ktoś: Dzień dobry. Chciałbym kupić szczepionkę na wściekliznę.
Ja: Przeciwko wściekliźnie możemy panu zwierzę zaszczepić, a nie sprzedać szczepionkę.
Ktoś: Dobra, dobra. Sam sobie zaszczepię.
Ja: Szczepienie jest urzędowe, szczepi i wypisuje dokumenty uprawniony lekarz.
Ktoś: Czyli mi pan nie sprzeda?
Ja: Nie
Ktoś: Spier******

I znów "hodowca". Pan przyniósł do naszego laboratorium wymazy z wola kur. Bez komentarza zlecił nam posiew z antybiogramem. Laboratorium wykonuje badania dla zewnętrznych zleceniodawców, więc nikt pana nie wypytywał po co
i na co.  Odebrał wynik i się zaczęło... Bo on chce wiedzieć na podstawie wyniku co jest jego kurom. Pytam kto zlecał badanie? Nikt, sam wymyślił. Ktoś widział kury? Pan je ogląda codziennie. W desperacji pytam na jakiej podstawie wymyślił wymaz z wola? Bo one mają biegunkę. Ręce mi opadły do samej ziemi. Tłumacze panu, że to tak jakby on miał biegunkę i zrobił sobie wymaz z gardła. Nic taki wynik nie daje. Pan skwitował, że on się nie da naciągnąć na wizytę
i wyszedł. 


Na niedzielnym dyżurze trafił mi się chomik. Mama z dziewczyną w wieku może 14 lat. Chomik łysy jak kolano. Pytam od kiedy wyłysienia. Nastolatka oznajmia, że nie wie bo od 3 tygodni go nie oglądała, tylko wsypywała karmę do miski. Najpierw zbladłem ze zdumienia, następnie pokraśniałem ze wściekłości. Od 3 tygodni? Jak tak można, co za brak odpowiedzialności itp. itd. Pojechałem może za bardzo, bo dziewczę mi się rozpłakało, bo ono nie ma czasu, bo chodzi do szkoły i w ogóle i nie wiedziała, że to coś złego. Równolegle do mojego suszenia głowy odbywało się gdakanie mamuśki. "Nie słuchaj Pana. Ty się nie możesz denerwować. To nie twoja wina. Masz dużo obowiązków. bla, bla, bla, bla." Prawda jest jedna: masz zwierzę, jesteś za nie odpowiedzialny. Jak można przez prawie miesiąc nie sprawdzić co się dzieje z moim pupilem?! Ludzie...

Dzyń, dzyń, dzyń, dzyń dzyń
Ktoś: Halo? Halo, weterynaria?!
Ja: Tak, słucham.
Ktoś: Wy tam strzylacie sam do psów?
Ja: ŻE CO PROSZĘ???!!!
Ktoś: No. Bo kiedyś jak był stary pies to przychodził weteryniarz i do niego strzylał.
Ja: A kiedy to było? Nikt tu nie strzela do zwierząt!
Ktoś: No tak jakoś zaraz po wojnie to było...

Zakończymy filmem, w którym dzielny kot naraża swe życie w walce z drukarką.
Z postem nie ma nic wspólnego, ale kto mi zabroni? :]




Komentarze

  1. Ostatnia historia najlepsza :D Faktycznie kiedyś lek wet zajmował się odstrzeliwaniem psów?

    OdpowiedzUsuń
  2. Robiłem wywiad środowiskowy. Zajmował się tym łowczy, gajowy czy też inny urzędnik z pozwoleniem na broń. Niektórzy weterynarze (nie wiem czy lekarze) także jeżeli mieli pozwolenie. Praktyka skończyła się po II WŚ, ale jak widać pamięć o tym żyje ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Co do tego alternatywnego odrobaczania, to muszę przyznać, że czosnek działa i to bardzo skutecznie :) Mój dziadek podaje psu czosnek w różnej postaci, choć pieseł najbardziej lubi w postaci czystej :P I żadne robaki się go nie imają ^^
    Moje serce zdobyła historia z chomikiem i to nie w znaczeniu pozytywnym . . . Zero odpowiedzialności i jakiegokolwiek wyczucia :c Jeszcze, że mamuśka broniła, zamiast samemu jakoś dziecko kopać w cztery litery, żeby chomika doglądało :/
    Weterynaryjne historyjki są chyba moimi ulubionymi postami na Twoim blogu, bo przyjemnie jest poczytać jakie ciekawe rzeczy się w przychodniach odbywają :D Choć zapewne doświadczać już mniej ^^
    Pozdrawiam,
    Acaila :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czosnek jest dla psa trujący. Bardzo trujący. Efekty zatrucia dają znać o sobie po latach. Taka mała informacja ;)

      Usuń

Prześlij komentarz