Gdy pierwszy raz w teren ruszyłem

Kiedyś wspominałem, że w trakcie studiów snułem plany o zostaniu lekarzem terenowym. Takim krówsko-świńskim (końskim zdecydowanie nie). Studia się skończyły, rozpocząłem pracę. Lecznica o profilu mieszanym małe zwierzęta, zwierzęta gospodarskie, fermy drobiu. Przewaga jednak zdecydowana na korzyść psów i kotów. Przez osiem miesięcy stażu opuściłem lecznicę ze trzy razy. Nigdy jako lekarz samodzielny.  Staż się skończył, dostałem klucz do przychodni, zostałem wciągnięty w grafik nocnych dyżurów i się zaczęło...

Prawdę powiedziawszy, nocne dyżurowanie postrzegam jako największą wadę swojej pracy. Niby jestem w domu, ale wciąż w pracy, bo przy sobie cały czas mam dyżurny telefon, tzw. smycz. Zadzwoni? A może nie zadzwoni? A może? "Spokojnie" mówili "rzadko dzwonią" mówili. Czyżby? Mój pierwszy raz zapamiętam długo...

Luty. Piździ jak w Suwałkach. Położyłem się spać przed północą. Pospałem trzydzieści minut, aż tu nagle...

<dzyń, dzyń, dzyń> (symbolizujący mega wnerwiającą melodyjkę z dyżurnego telefonu)
Zrywam się na nogi. Dziecko się budzi. Żona pyta co się stało?!
Ja: Tak słucham (full professional vet-voice)
Ktoś: Czy to weterynarz?
Ja: Lekarz weterynarii! (na początku poprawiałem ludzi, teraz odpuściłem)
Ktoś: No. Bo mi się krowa wycieliła i jej macica wypadła. Przyjedzie Pan?
Fuck! Szlag! Niech to dunder świśnie! Krowa?! Macica?! Dlaczego ja?! Umrę! Jednym słowem lekko spanikowałem.
Ja: Tak. Jaki adres?
Ktoś: Kozłowa Góra... Wie Pan jak dojechać?
Ja: Wiem. Będę do godziny

Jaka, kurwa, Kozłowa Góra? Google maps. Ooo, może trafię. Wsiadam w wetowóz. Całą drogę do Przychodni układam listę rzeczy do wzięcia, jednocześnie starając się przypomnieć sobie jak to było z tym wypadnięciem. Gdy dotarłem na miejsce pierwszy szok już minął. Biorę zabawki. Wsiadam do auta. Zapomniałem gnojoskoków (czyt. kaloszy)! Wracam, biorę. Back to the car. Jadę do Kozłowej Góry. Tak myślę...

O dziwo, trafiłem za pierwszym razem. Gospodarz już czekał. Całkiem miły facet. Jednak, gdy mnie ujrzał spytał "robił już to Pan kiedyś?". Przejrzał mnie, lisek chytrusek. Zapamiętajcie drogie dziatki, że złota zasada weterynarii brzmi: "zawsze zachowuj się tak, jakbyś wiedział co robisz". Odparłem więc, że zjadłem zęby na wypadniętych macicach. Wchodzimy do obórki. Trzy krówki, przy tej po prawej ciele, wnioskuję że to ta. Chociaż wiszący u sromu kawał narządu rodnego również mógł być pewną sugestią. Nagle uświadamiam sobie, że mam czarną dziurę w głowie i że nic z tego nie będzie. Narobię sobie wiochy na cały Śląsk. Biorę wdech, daję sobie mentalnego kopniaka i do roboty.

W oborze poza mną i gospodarzem był również jego syn. Okazuje się zootechnik z wykształcenia. Jak wyszło w trakcie pracy, całkiem sprawny pomocnik. Proszę o wiadro ciepłej wody i duży czysty ręcznik. O dziwo dostaję wszystko w trymiga. Układam wiszącą macicę na ręczniku, obmywam z poprzyklejanej wszędzie słomy, oczyszczam brodawki z resztek łożyska. Biorę się za odprowadzenie narządu na miejsce. Idzie dobrze po chwili macica jest na miejscu. Oddycham z ulgą, aż tu nagle...

Krowa stęknęła, poparła i macica wróciła na zewnątrz. Zaczynam od nowa. I od nowa. I od nowa. Ki pieron?! Myśl człowieku, myśl! Mam! Zapomniałem o możliwości wyłączenia parcia przy pomocy znieczulenia nadoponowego. Na szczęście mam co trzeba żeby to zrobić. Wbijam się między kręgi, podaje środek, chwilę czekam. Krowa przestała przeć! Hahaha kto jest zajebisty?! Wpycham mać krowie w... tam gdzie trzeba, do środka antybiotyk, zaszywam srom specjalnym szwem i po robocie. Mimo mrozu spociłem się strasznie.

Żegnam gospodarzy z informacją, że jakby coś się działo mają dzwonić. Nie dzwonili, po dwóch tygodniach skoczyłem ściągnąć szew. Krowa czuła się dobrze. Od tamtej pory z krowami mam do czynienia niezmiernie rzadko. Może i dobrze :]

PS. Krowa na wejście wyglądała mniej więcej jak poniżej (smacznego):



Komentarze

  1. Tak z czystego wścibstwa - czemu nie konie? Pytam, bo sama też bym się do nich nie dotknęła i ciekawa jestem, czy mamy te same powody :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gryzą, kopią i wpadają w panikę bo na padoku leży papierek po cukierku :) bo przecież taki papierek koniożerny jest

      Usuń
    2. Czyli w tej kwestii byśmy się dogadali ;)

      Usuń
  2. Asystowałam dokładzie przy takim samym zabiegu, macica wypadła, a krowa po podaniu oksytocyny dalej prze... Działania te same, z tym że lekarz weterynarii przed szyciem umieścił w pochwie lejek z szyjki plastikowej butelki żeby ewentualnia ropa miała ujście. Faktycznie się lało ale po antybiotykach nastąpiła poprawa, krowach zdrowa, można zacielać dalej. Wrażenie po wejściu i zobaczeniu macicy obok krowy niezapomniane....

    OdpowiedzUsuń
  3. Koleżanka po fachu. Przepraszam, ale nie mogę nie skomentować komentarza powyżej- absolutnie żadnych ciał obcych w pochwie zwierzaka się nie zostawia!!! Po repozycji macicy należy ją ułożyć prawidłowo,czyli pogrzebać odpowiednio długo łapą, aż się" rękawy" wyprostują, ewentualnie wspomóc się czystą wodą, podać antybiotyk, oksytocynę i zszyć srom- i nic nie wyleci. Pozdrawiam twórcę bloga- jakbyśmy własne myśli i słowa czytali. 12 lat w zawodzie, wciąż tym ukochanym, choć ręce i cycki często więdną🙂

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz