Weterynaryjne historyjki IV

Sezon wiosna/lato jest pracowity, co skutkuje zaniedbaniami w blogowej materii. Ale spokojnie, żyję.





*Warto uczyć się języków*


Niedziela. 6.30.Śpię.
<dzyń, dzyń, dzyń>
Ja: Ha-halo?
Ktoś: Dobry den. Mam psa v Kokotku. On je nemocny.
Ja: Chwila. Po czesku Pan mówi?
Ktoś. Ano.
Ja: Moment, właśnie się obudziłem. Jest Pan w Kokotku i ma Pan chorego psa, dobrze zrozumiałem?
Ktoś: Ano
Ja: Co się dzieje?
Ktoś: Jist granule vecerem, vse zvracel, ted lezi.
Ja: Aha. Duży pies?
Ktoś: Ano.
Ja: Ubieram się i jade.
Ktoś: Dekuji.

Nie dojechałem. Za 5 minut miałem drugi telefon, że pies nie żyje, albo raczej, że jest mrtvi. Prawdopodobnie skręt żołądka. Ale mam dowód na to, że Polak z Czechem mogą się dogadać - nawet w niedzielę rano. Z góry przepraszam wszystkich, którzy znają język czeski. Odtwarzając rozmowę korzystałem z tłumacza google, więc pewnie jest niegramatycznie :D Uczcie się języków! BTW. Kokotek to taka wioska w lesie, w mojej okolicy.


*Rzecz o orientacji*

Razu pewnego, w kwietniu, siedziałem sobie w biurze i nie mając nic lepszego do roboty, oglądałem kreskówkę o lamach noszących nakrycia głowy. Wtem zadzwonił telefon. Podrywam słuchawkę. Pani prosi o wizytę domową, coby jej psy zaszczepić. Spoko. Gdzie? Pani podaje adres i tłumaczy, że to pierwsza w lewo i następnie pierwsza w prawo. Dobra, jadę. Skręcam w lewo, potem w prawo. WTF! Ulica nie ta! Odpalam google.maps. Okazuje się, że miała być pierwsza w prawo i potem w lewo. Gdy zajechałem pod właściwy adres, pani pyta czy się zgubiłem. Tłumaczę co zaszło. Niewiasta lekko spłonęła rumieńcem i ze skruchą stwierdziła, że jej się regularnie mylą strony. Ot orientacja kobieca.

Samej nawigacji okazuje się też nie zawsze można zawierzyć. Jakiś czas temu miałem jechać do psa z ostatnią posługą. Nigdy nie byłem w tamtym miejscu. Sprawdziłem w internecie, wprowadziłem adres do nawigacji i... Trafiłem nie tam gdzie trzeba. Wcześniej jadąc 5 km przez las, po wybrukowanej polnymi kamieniami drodze! Tak mną trzęsło, że czułem się jakbym jechał po tarce. Zaskoczony właściciel posesji wyjaśnił mi, że muszę wrócić tą samą drogą...


*Rozmówki z przychodni*

Pewna pani przyszła po tabletki przeciwpadaczkowe dla swojego psa. Gadka-szmatka, jak się piesek czuje, jak często ataki, itp. 

Pani: Wie Pan co? Ja odkryłam kiedy ona ma ataki i tylko wtedy mu daję tabletki i jest w porządku. 
Ja: No to kiedy ma te ataki?
Pani: Ale nie będzie się Pan śmiał?
Ja: Postaram się :]
Pani: Bo on ma ataki tylko w trakcie pełni.
Ja: Aha <twarz kamienna>
Pani: I to się sprawdza.
Ja: Aha
Pani: Powie doktor coś?
Ja: Chyba Pani pies ma jakąś dziwną odmianę wilkołactwa.
Pani: Miał Pan się nie śmiać!
Ja: Jestem całkiem poważny...

Swoja drogą u ludzi obserwuje się czasem zwiększenie intensywności rzutów padaczkowych w trakcie pełni. Może u psów jest podobnie. Nie dotarłem do odpowiednich badań, nie będę się mądrzył...

West Highland White Terrier wykąpany w proszku E!

Historia podsłuchana przez ścianę. Pacjent koleżanki

Klientka: Bo mój pies się drapie od miesiąca.
Koleżanka: Od miesiąca? I dopiero teraz Pani przychodzi?
Klient: Bo myślałam, że przejdzie...
Koleżanka: No nie przeszło. Wie Pani od czego się zaczęło?
Klient: Wiem. Bo to maltańczyk jest i one mają włosy, dlatego trzeba je kąpać częściej. Wie Pani?
Koleżanka: Wiem (poziom irytacji wzrasta)
Klient: I ja zawsze kąpie go w mydle biały jeleń, ale w sklepie zabrakło, więc rozpuściłam proszek do prania E i w tych mydlinach go kąpie...
Koleżanka: Wykąpała pani psa w proszku do prania?
Klient: No przecież mówię...
Koleżanka: I nie widzi Pani w tym problemu?
Klient: No bo on włosy ma. A ten proszek to do wełny...
Koleżanka: Niech Pani sama się spróbuje wykąpać w proszku do prania to, zobaczy Pani wtedy jak zareaguje na to skóra! Bla, bla, bla, bla (nie ma cierpliwości ta moja koleżanka :D)

Zarejestrowane usznie przez drzwi poczekalni. Pan właśnie wyszedł z gabinetu i rozmawia przez telefon. 
"No, byłem z nim u weteryniorza. No nie wiem co mu jest, coś tam gadał, ale nie wiem. Chyba zapolenie ma. No jakie zapolenie? Poprostu zapolenie. Nie wiesz? To co ja ci będę gadał, jak nie wiesz. Ja, skasował jak gupi." 

*Hodowcy maści wszelkiej - ponownie*

Jest pewne zjawisko, które mnie bardzo denerwuje (wiem, kolejne). I nie chodzi mi o bieżącą sytuację polityczną. Szał we mnie narasta, gdy przychodzi do mnie jakiś ktoś, bo ma zwierzę chore i dzwonił do HODOWCY i hodowca kazał mu podać to, to i to. Więc on by te wszystkie te chciał kupić. Oznajmiam wtedy, że nie sprzedam. Ktoś zwykle jest wielce zdziwiony, że niby czemu nie?! Wyjaśniam zawsze, iż my nie jesteśmy apteką i wydajemy leki na podstawie badania lekarskiego, więc wyjścia są trzy: 1. Badam zwierzę i wydaję leki, 2. Ktoś przynosi mi dokumentację z badania przeprowadzonego przez innego lekarza weterynarii i ja na tej podstawie wydaję leki, 3. Pójdzie leki kupić do hodowcy, bo skoro tenże diagnozuje, to niech też leczy. Ktoś w 9/10 kraśnieje, burczy i sapie pod nosem, a następnie sobie idzie i już nie wraca. 1/10 wraca ze zwierzęciem cobym mógł je zbadać.

Woła mnie sąsiad, bo potrzebuje porady sąsiedzkiej (każdy wet ma takiego sąsiada):
Sąsiad: Łukasz chodź no tutaj. Zobacz mojego gołębia.
Ja: No, co z nim?
Sąsiad: Powiedz mi czy to zaraźliwe dla innych gołębi?
Ja: Tak.
Sąsiad Aha. 
Następnie, bez chwili zastanowienia ukręca ptakowi głowę. Ehhhh gołymbiorze...

Pewnego razu w ambulatorium: 

Gołymbiorz: Panie ja bym potrzebował świadectwo zdrowia na loty.
Ja: A kto Panu szczepił ptaki?
Gołymbiorz: Sam szczepiłem...
Ja: A szczepionkę kupił Pan w sklepie z preparatami dla gołębi w ... (nie podam nazwy miejscowości, choć bardzo mnie kusi).
Gołymbiorz: No tak, ale...
Ja: Czyli nie szczepiliśmy Panu gołębi, a na dodatek nabył Pan szczepionkę nielegalnie i chce Pan, żebym ja Panu wystawił świadectwo zdrowia dla ptaków, których na oczy nie widziałem? Dobrze rozumiem?
Gołymbiorz: Nooooo...
Ja: Przykro mi ale nie mogę tego zrobić. Niech wystawi Panu ten co handluje szczepionką.
Gołymbiorz: Ale on nie może!
Ja: No cóż. Przykro mi.

Na koniec zwierzęta coverujące, lubianą przez wielu pieśń :]




Komentarze

  1. Wreszcie kolejny odcinek mojej ulubionej serii :D Dobrze, że babka od Westa nie wrzuciła go od razu do pralki ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Znajoma wyprała tchórzofretkę przypadkiem. Close enough ;]

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz