Mały weterynarz

Poza tym, że jestem wetem, jestem przede wszystkim tatą. Przyznam szczerze, najcięższa praca na świecie, ale z rodzaju tych, których nie zamieniłoby się na inne. Antosia, lat trzy i pół, jest córką weterynarza, co stanowi pewne obciążenie. Ma zabawkowy zestaw lekarski i intensywnie leczy wszystkie swoje pluszowe zwierzęta, hojnie rozdając na prawo i lewo zastrzyki. Robienie tychże lubi najbardziej, zwłaszcza tych bolesnych. Na co chorują jej pacjenci? Zwykle na zapalenie oskrzeli. Nie zmyślam, ona tak mówi. 

Jak każdy lekarz weterynarii, moja córka stale podnosi swoje kwalifikacje, zapoznając się z literaturą fachową. I o tej literaturze w dzisiaj.

Okazuje się, że książeczek dla dzieci z weterynarzem jako bohaterem jest dość dużo. Również w wielu opowiadaniach dotyczących innych tematów, postać nieludzkiego lekarza przewija się dość często. W wyszukiwaniu takich pozycji specjalizuje się moja żona - chyba chce mi zrobić tym przyjemność (co zresztą się udaje). Trochę wazeliny nie zaszkodzi :* 

Mimo, że przeznaczone dla dzieci, część z tych pozycji całkiem trafnie pokazuje dzieciom, co robi lekarz weterynarii.

"Mam przyjaciółkę weterynarza" Susanne Schurmann i Ralfa Butschkow'a  to moja ulubiona. Nie ma w niej mowy o zakładaniu plasterków na kuku i dawaniu syropków na kaszel. Występują w niej trudne słowa jak: stetoskop, rentgen itp. Pani doktor bada, robi zastrzyki, a nawet jeździ w teren, bo przecież "niektóre zwierzęta nie mogą przyjechać do gabinetu". Nawet termometr idzie tam, gdzie idzie w rzeczywistości, a nie pod pachę albo do buzi :D Kiedy pierwszy raz wziąłem tę pozycję do ręki przeżyłem miłe zaskoczenie. Jest to jedyna książeczka jaką widziałem, która daje dziecku szerszy obraz pracy lekarza weterynarii.




Propozycją dla mnie dziwną, ale podobającą się mojej córce jest "Samochodzik Franek. Weterynarz". Jej dziwność polega na tym, że w rolę lekarza wciela się tutaj zantropomorfizowany pojazd o imieniu Franek. Mimo braku kończyn, samochód ten bada, podaje leki i ogólnie zgrywa mądralę. Franek ma pacjentów, którzy dobrze trafiają do małego dziecka. Bo na cóż może zachorować żyrafa? Ma długą szyję, więc pewnie boli ją gardło. Oczywiste, nieprawdaż? A jak leczymy chore gardło? Zakładamy ciepły szalik. Wszyscy to wiedzą. Wśród innych pacjentów pojawia się również prosiak z bolącym brzuchem - bo się obżarł świnia. Niedźwiedź łakomczuch, natomiast został dotkliwie pożądlony przez broniące miodu pszczoły. Przykłady fajne, przyjemne, niosące jakąś naukę ze sobą. Tylko dlaczego lekarzem jest samochód? Nie łapię.




"W torbie u weterynarza" to książeczka typowo dla maluchów. Ma bardzo fajną formę, gdyż jest w kształcie rzeczonej torby. Z weterynarią ma niewiele wspólnego, jednak mała bohaterka leczy z upodobaniem to co małe dziewczynki lubią najbardziej, mianowicie różne ładne, puchate stworzenia. Książka ma z pięć, twardych stron - świetna dla całkiem-malucha.



Nie zabrakło również weterynarza u królowej polskiej literatury dziecięcej, czyli Wandy Chotomskiej. W jej "Pięciopsiaczkach" gościnnie występuje, odbywający wizyty domowe doktor Bolek, zwany przez dwójkę wnucząt pani Wandy "doktorem OjBolkiem". Postać mająca w opowiadaniu rolę epizodyczną, ale i tak nakreślona bardzo trafnie. Ma wielka torbę, szczepi szczeniaki i robi to co mógłby robić każdy z nas na takiej wizycie.

Na półce stoją u nas również książki o doktorze Dolittle, jednak na nie przyjdzie czas jak nasza Tosia nieco podrośnie.

Komentarze