Pokemony i inne historie

Tłem dla historii jest badanie psa. Nie pamiętam co mu było, wszystko przyćmiło wydarzenie towarzyszące. Badanie przerwało gwałtowne otwarcie drzwi. Do gabinetu wchodzi gapiący się w smartfona dzieciak. "Miałeś czekać w poczekalni" syczy na niego Mamusia. "Ale mamo!" oburza się dzieciak "tu gdzieś jest Pokemon!". Odwrócił się od nas i wszedł do gabinetu obok. Po chwili wrócił z okrzykiem "Mam go". Mama go pochwaliła i kazała usiąść w poczekalni. "Odkąd łapie pokemony, nie może usiedzieć na miejscu" rzekła z rozrzewnieniem. A ja byłem w takim szoku, że nawet nie spytałem co złapał. Może też powinienem zacząć, skoro pojawiają się u nas w lecznicy.

***

Była ciemna, zimowa noc. Był dyżur. Nic się nie chciało, gdyż padał śnieg. NIC. Telefon. 

Głos damski: Dobry wieczór, starsza aspirant Jakaś Tam (dalej SAJT), komenda powiatowa TG. Czy rozmawiam z lekarzem weterynarii.
Ja: Tak, słucham.
SAJT: Mam do Pana nietypową prośbę. Dzwonili do nas państwo X, którym rzekomo leczycie pieska. Piesek jest stary i nie mają pieniędzy na leczenie...
Ja: Uhm..
SAJT: No i prosili, żebyśmy wysłali hycla bo ich nie stać na eutanazję, a on chyba umiera. Niestety my zajmujemy się tylko psami bezdomnymi. Mógłby Pan coś z tym zrobić? Powiem im, żeby na ten numer zadzwonili. Dziękuję, do widzenia.
Ja: Ale...

Nie zdążyłem nic powiedzieć, Pani Starsza Aspirant, zastosowała klasyczną technikę spychologiczną. Państwo zadzwonili, pojęczeli. Zgodziłem się pojechać i zrobić swoje za dojazd i koszt leków - w końcu "per primam non nocere". Nasi klienci to nie byli, po wpisach z leczenia okazało się, że byli u nas raz 10 lat temu. Nieważne, pies był stary (26 lat!) i cierpiący. Pomogłem. Nie mieli nawet tego na co się umawialiśmy. Mieli przynieść dziesiątego lutego. Minęło już przeszło pół roku. Nie dosyć, że zrobiłem coś za darmo to jeszcze muszę dopłacać. Jak tu ufać ludziom? No nie da się. I proszę mi nie zarzucać, że żołądkuję się o kasę, że ludzie ubodzy i nie było ich stać. Nie! Chodzi mi o sam fakt. Przyjeżdżam po nocy w czynie społecznym, robiąc prywatnym samochodem 80 km i proszę o uregulowanie paru groszy za leki, które zużyłem. Czuję się okradziony. Inni są w gorszej sytuacji finansowej, a potrafią spłacać swoje długi. Jak na przykład w historii poniżej...

Jakiś czas temu nawiedził mnie starszy jegomość, ubrany ubogo ale czysto. Oznajmił, że jest bezdomny i że znalazł kociczkę (zrozumiałem koziczkę) i ona ma ranę, która się jątrzy. Spytał czy mogę jej pomóc, on zapłaci po niedzieli, gdy uzbiera. Jak już wielokrotnie mogliście zauważyć cechuje mnie wrodzona dobroć i miłość do ludzi, więc powiedziałem, żeby ją przyniósł, potem zobaczymy co i jak. Rana okazała się guzem wielkości kolejnego kota. Rozpadający się, cuchnący i bolący. Co ważniejsze nieoperacyjny. Pan się popłakał, ja prawie. Widać było jakim uczuciem zapałał ten pokrzywdzony przez los człowiek do cierpiącego zwierzęcia. Zdecydowaliśmy się pozwolić kotu odejść.  Policzyłem tylko koszt leków i powiedziałem, żeby przyniósł jak uzbiera. "Jestem bezdomny, ale honor swój mam" rzekł. Byłem sceptyczny co do tego, że pan zapłaci. Ale zapłacił. Jednak czasem warto wierzyć w ludzi.

***

Jest taka jedna baba. Przyjeżdża ZAWSZE gdy jestem sam i nie mogę się schować w biurze, jęcząc komuś żeby ją przyjął bo ja "NIE POTRAFIĘ Z NIĄ ROZMAWIAĆ, BŁAGAM!". Na szczęście nie chce już ze mną gadać? Dlaczego? Posłuchajcie.

Oczywiście jest wieczór. Zawsze jest wtedy wieczór. Już prawie szykuję się do wyjścia. Jest 19.55 (pracuję do 20.00). I wchodzi ONA. Mój koszmar. Marudna, roszczeniowa, niekumająca i przemądrzała. Kobitka między 50 a 60, z wiecznie skwaszoną miną. Mówi, że jej psiulka - pseudo-york, od 2 tygodni liże się TAM i jest od pięciu dni smutna i nie chce jeść. Dlatego przychodzi przed samym zamknięciem. Badam temp. 41 z hakiem,  STAMTĄD  cieknie ropa. Pytam kiedy była cieczka. Prycha, że nie zapisuje okresu swojego psa, więc nie wie. Proponuję USG. Wjeżdża na mnie, że chcę ją naciągnąć i po co jakieś USG. Opowiadam o ropomaciczu, o konsekwencjach i możliwych rozwiązaniach. "Za każdym razem jak tu jestem to Pan mnie straszy!" jazgocze stare pudło. Odpowiadam, że skoro tak to następnym razem jak będzie do nas się wybierać to niech zadzwoni, spyta czy jest ten młody z długimi włosami i niech przyjedzie wtedy, gdy mnie nie będzie. Pani zabrakło słów, zrobiła minę jak sowa z zatwardzeniem. Ja kontynuuje, że dzięki temu uniknie stresu rozmowy ze mną. Na karcie napisałem, że właścicielka odmawia wykonania badań dodatkowych i zgody na ewentualny zabieg. Od tej pory nie mówi mi dzień dobry. Jak mi przykro.

***

Bardzo często, gdy pytam dlaczego właściciele zaniedbali szczepienie, albo zwlekali z wizytą u nas, dowiaduję się, że "to jest znajda". No ok. A kiedy został znaleziony? "12 lat temu". Fajny znajda :] Podobnie jest, gdy starsi państwo mówią, że zwierzę należy do syna / córki / wnuka itd. Potem okazuje się, że krewny osiem lat temu wyjechał za granicę, a opiekę od tej pory sprawują dziadkowie. Nieważne, pies nie jest ich.

*** 

Nie byłbym sobą jakbym nie przejechał się po "hodowcach", nieprawdaż. Trafił do nas kiedyś kociak Sphinx, z gorączką. Hodowczyni uparcie twierdziła, że to normalne że Sphinx ma przeszło 41 na termometrze, a my jesteśmy niedouczeni. Otóż wyjaśnijmy to raz na zawsze, wszystkie koty tej rasy, które do nas trafiały miały taką samą ciepłotę ciała jak inne koty. Nie dajcie sobie cisnąć kitu. Rzeczony kociak, z "renomowanej hodowli" miał również białaczkę, anemię i parę innych przypadłości, które doprowadziły do jego śmierci. Według hodowczyni białaczkę miał przez podany w naszej przychodni antybiotyk, anemie przez to że właściciele skarmiali karmę inną od poleconej przez nią i w ogóle jakby wiedziała to by tego kociaka nie sprzedała. Sprawdzajcie hodowle przed zakupem. Jeżeli średnia wartość rynkowa zwierzęcia wynosi 3 tysiące złotych, to nie kupujcie za 800.


***

- Panie doktorze! - krzyczy pani mniej-więcej w moim wieku - Tragedia się stała! Mój pies ma nużeńca i on umrze!!! - szlocha.
Normalnie zaczyna się rozmowę od dzień dobry, a tu na powitanie takie bombardowanie płaczem. Pytam dlaczego pani tak twierdzi? Ma wyłysienia i się drapie. Wymieniam jeszcze kilka przykładowych przyczyn takiego stanu. Nie to na pewno nużeniec, bo pani wpisała w internecie i widziała zdjęcia i on tak samo wygląda i tam pisali, że można umrzeć... Uspokajam, że trzeba się trochę postarać żeby umrzeć z powodu tego pasożyta, ale zbadamy, pobierzemy zeskrobinę, zobaczymy. Zakładam rękawiczki, zerkam na psiaka, rozgarniam sierść. Aha. Spoglądam na panią. "Pani pies ma pchły". "Niech Pan tak nie mówi! - obrusza się - ja dbam o mojego psa i on nie ma pcheł, proszę sprawdzić dokładnie, a nie opowiadać...". Przerwałem, prosząc żeby pani zerknęła ze mną. Rojące się między włosami stworzonka, pozbawiły panią argumentów. Zaczęła płakać, że tak bardzo się o niego martwi, bo on jest dla niej najważniejszy i ten nużeniec... Dla uspokojenia właścicielki zrobiliśmy badania = nużeńca brak. Pies odpchlony, zapalenie skóry opanowane, zwierzę nie ma wyłysień i świądu. Wujku Google znów Cię pokonałem.

A nużeniec wygląda tak:



Różni się trochę od pchły, tak myślę. No i nie widać go gołym okiem. No i internet nie potrafi badać zeskrobin ;)

Komentarze