Determinacja

Ludzie, z którymi mam do czynienia, pracując tam, gdzie pracuję, dzielą się na dwie grupy. Pierwsza, na którą plułem jadem nie jeden raz, ma swoje zwierzęta w dupie, druga wprost odwrotnie. Wśród troszczących się właścicieli, niektórzy wyróżniają się ogromną determinacją. I dziś o jednej takiej parze.

Gdzieś na początku mojej kariery, trafił mi się dziwny kot. Starszy pers, zaczął pić kosmiczne ilości wody prosto z kranu. Wcześniej tego nie robił. Wyniki badania krwi pokazały początek niewydolności nerek. Nie były kosmiczne, jednak zdecydowaliśmy się na badanie USG. I tutaj się zdziwiliśmy (choć nie bardzo bo to pers był). Kot nie posiadał nerek, w ścisłym sensie. W ich miejscu znajdowały się liczne cysty. Rozpoznanie: wielocystowatość nerek. Choroba ta ma u kotów podłoże genetyczne i wśród persów jest na tyle powszecha, że u tych rasowych istnieje możliwość wykonania badań potwierdzających nosicielstwo niosącego ją genu. Mimo tego, że teoretycznie nerek nie miał, kot czuł się nieźle, więc właściciele nie zdecydowali się na eutanazję i wrócili z kotem do Rzeszy.

Spotkaliśmy się po roku. Z innym kotem. Okazało się, że poprzedni drastycznie źle się poczuł tydzień czy dwa po wizycie u nas i trzeba było pozwolić mu odejść. Nowy kot, nie jest nówką nieśmiganą. Pers (jakby inaczej) jest kotem po przejściach, z przytuliska i stary. Mając na uwadze to co przydażyło się poprzednikowi, państwo chcieli go przebadać. Dla świętego spokoju...

Pomyślicie, że mało prawdopodobne jest, żeby ktoś miał takiego pecha, aby przerabiać drugi raz tę samą chorobę u kolejnego kota. A jednak. Wyniki (kreatynina i mocznik, oraz morfologia) wskazywały na przewlekłą niewydolność nerek. W obrazie usg liczne drobne cysty w korze nerek - chociaż w tym wypadku przynajmniej nerki miały swój kształt. Co począć? Jak leczyć pacjenta, który mieszka gdzieś w Niemczech i może pojawiać się u lekarza maksymalnie dwa razy w roku? O tym za chwilę, najpierw wyjaśnijmy z czym się je tę niewydolność nerek.

Nerki to filtr organizmu. Ich celem jest pozbywanie się zbędnych produktów przemiany materii, w tym mocznika. Co to mocznik? W dużym skrócie: gdy już zużyje się z białka to co potrzebne, to pozostaje mocznik - bez wchodzenia w biochemię. Każdy z nas go produkuje i usuwa z moczem, gdyż skurczybyk jest toksyczny. Gdy rozwija się niewydolność nerek, mocznik zaczyna krążyć po organizmie i go truje. Co raz bardziej i bardziej. Niestety właściciele kotów, jeśli nie badają kontrolnie swoich zwierząt, zauważają chorobę późno, gdyż objawy pojawiają się dopiero wtedy, gdy działa mniej niż 25% nefronów z obu nerek (nefron to jednostka filtracyjna tych organów). Często trwa to latami. Kocisko zachowuje się "dziwnie", ma gorszą okrywę włosową, nie myje się, może wymiotować, śmierdzi mu z jamy ustnej moczem. Często jest diagnozowana za późno.

Dobra, mamy rozpoznanie, co dalej? Człowiek jeździ na dializy i czeka na nowe nerki. Kot nie. Dostęp do dializy jest jeszcze bardzo ograniczony w weterynarii, a przeszczepów nerek się nie praktykuje. Nie będę się rozpisywał o leczeniu. Nadmienię jedynie, że jest ono do końca życia kota, wymaga zmiany diety i jego elementem są częste wlewy tzn. kroplówki. Ale wróćmy do Persa.

Państwo byli załamani, jednak chcieli go leczyć. Ale jak to mam zrobić na odległość?! Za tydzień wracają do domu, a do niemieckiego lekarza nie pójdą, bo się zrazili i obrazili.  O tym jak zostali potraktowani z poprzednim kotem możnaby napisać osobnego posta. Żenada i wstyd dla zawodu. Nieważne. Prosili, żeby coś poradzić. I poradziłem.


Ustaliliśmy schemat leczenia. Poza lekami, wymagał regularnych kroplówek. Kot ma bardzo dużo skóry, nieprawdaż? Z tego powodu możliwe jest wykonanie wlewu podskórnego. I na taki rodzaj "kropienia" się zdecydowaliśmy, bo nie wymaga wenflonu i można go zrobić w domu. Te kilka dni, które państwo byli w Polsce poświęciłem, na nauczenie ich techniki wykonania tej czynności. Państwo wzięli zapas płynów i pojechali do Rzeszy.

W tym miejscu historia mogłaby się skończyć. Kot mógł umrzeć i tyle bym go widział. Sam właścicielom powiedziałem, że nie mają się spodziewać długich lat życia dla swojego podopiecznego. I wiecie co? Myliłem się. Dzięki Bogu!

Z kotem mam regularny kontakt telefoniczny. Pani robi mu wlew co 5 dni, bo inaczej źle się czuje. Brat zawozi im paczki z płynami i lekami. Robimy również kontrolę, zawsze na święta. Właśnie zaczęliśmy trzeci rok walki. Dzięki temu, że właściciele nie położyli na nim kreski, zwierzak może cieszyć się życiem. Ich determinacja i rzetelność dała mu szansę, bo inaczej już byłby u św. Piotra. 

Jeśli tak się zdarzy, że to czytacie, wiedzcie że trzymam za Was kciuki. Brawo Wy! 


Komentarze

  1. Przepraszam, że tak nie na temat, ale jak to wygląda z dyżurami nocnymi i następnym dniem w pracy?
    Ps. Genialny styl pisania, chce się czytać nawet w środku nocy!
    Muszka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. jak wygląda? Nazajutrz do roboty :) nasza przychodnia nie jest całodobowa i dyżur polega na byciu pod telefonem. Dzieki za miłe słowo, staram się.

      Usuń

Prześlij komentarz