Przedszkolaki

Gdzieś pod koniec października, był wtedy poniedziałek, szef przywitał mnie zdaniem "mam dla Ciebie złą wiadomość, tylko się nie denerwuj". I od razu się zdenerwowałem. Ktoś umarł? Coś schrzaniłem i ktoś umarł?! Gorzej. Dzwonili z przedszkola, żeby ktoś przyszedł i dzieciakom poopowiadał o zawodzie lekarza weterynarii.

Ale dlaczego ja?! Zapytałem oburzony. Otóż, moi koledzy z pracy stwierdzili, że powody są trzy. Po pierwsze mam swoje dzieci w wieku przedszkolnym. Po drugie jestem najmłodszy. I po trzecie oni nie chcą iść. Ten trzeci powód przeważył. Nie dano mi możliwości odwołania się. Zresztą byłem już kiedyś w przedszkolu i mam nie marudzić. Nie będzie tak źle. Jasne... 

Moja pierwsza wizyta nie jest dla mnie miłym wspomnieniem. Wręcz przeciwnie. I nie chodzi tu tylko o dzieciaki. Gdy wszedłem na salę okazało się, że moja wizyta przypadła na tzw. dzień otwartych drzwi. Poza 25 dziećmi, słuchało mnie również 25 rodziców. Jakby mnie pani nauczycielka ostrzegła to bym nie przyszedł. Mam potworną tremę. Nienawidzę występów scenicznych i przemówień. Mam odruch wymiotny. Dosłownie. Tamto spotkanie wspominam gorzej niż źle.

Niestety, jako że zaocznie potwierdzono moje przybycie, nie miałem jak się wykręcić ze spotkania nr 2. Możecie zapytać dlaczego tak bardzo marudziłem. No zapytajcie! Dziękuję, spieszę z odpowiedzią. Kłopot nie leży w tym, że naprawdę nie lubię dzieci (poza swoimi oczywiście). Nie leży nawet w tym, że one płaczą na widok mojego szcze uśmiechu. Problemem jest fakt, że macie opowiedzieć istotom, które nie miały nawet przyrody, nie mówiąc o biologii, o pracy lekarza weterynarii. Opowiedzieć rzeczy trudne w prostych słowach. Czyli co niby? Że zwierzęta gryzą i drapią, a jak nie gryzą i nie drapią, to zasrają Wam ubranie i nasikają do butów? I że ta praca nie polega na głaskaniu piesków i kotków? Że właściciele bywają nie do zniesienia? Albo, że ludzie przychodzą za późno i oczekują cudownego uzdrowienia praktycznie już martwego zwierzęcia? To mam im powiedzieć?! Nie mogę. Więc o czym?

Zacząłem od ustalenia z panią wychowawczynią, że przyprowadzi na zajęcia królika i psa. To już coś. Obecność "pacjentów" otwiera pewne furtki. Spakowałem torbę lekarską. Zabrałem różne igły i strzykawki, psi kołnierz, torbę iniekcyjną, termometr, stetoskop, otoskop i jeszcze kilka gadżetów. Niestety sama prezentacja sprzętu nie wystarczy. Trzeba coś opowiedzieć. Głowiłem się, martwiłem, na szczęście z pomocą przyszła mi żona. "Opowiedz o tym, o czym najczęściej rozmawiasz z klientami" powiedziała. To była myśl...

W końcu dotarłem do przedszkola. Przywitała mnie pani nauczycielka (okazało się nasza klientka) i pani dyrektor (miałem przyjemność ratować jej psa po nocy i nawet przeżył). Na sali czekały już dzieci. Dwie grupy. Na oko 40 sztuk. Przywitałem się, usiadłem na krzesełku dopasowanym do rozmiarów dzieci. Zapytałem czy wiedzą kim jest weterynarz i wiedziały. Dobry początek. Spytałem czy mają jakieś zwierzęta w domu i skończyło się tym, że panie musiały zaingerować bo wszyscy chcieli powiedzieć jakie mieli, mają lub chcą mięć. Jednocześnie. Opowiedziałem jak wygląda badanie zwierząt, o tym że jest podobne do wizyty u lekarza z bobasem, bo tak jak ten one nie potrafią powiedzieć co im jest. Dzieciaki posłuchały jak bije psie serce, zajrzały królikowi do uszu. 

Gwoździem programu okazał się jednak termometr. Dzieciaki zapytane, gdzie bada się temperaturę u zwierząt wymieniły pachę, usta, nosa, czoło, ogon. Wszystko poza tym jednym miejscem. Gdy powiedziałem, że w tyłku, zobaczyłem na małych twarzach mieszankę przerażenia i zdumienia. "JAK TO W TYŁKU?! FUJ!!!". Grymas przestrachu pogłębiła wychowawczyni oznajmiając "gdy byliście mali, mama też Wam TAM mierzyła". 

Trzeba przyznać, że dzieci bardzo są podatne na informacje. Wiem po swoich szkodnikach. Będąc świadomym, że w szkole się niczego istotnego nie nauczą, uznałem, iż pewne rzeczy trzeba im wbić do głów za młodu. Dlatego przy okazji spotkania obaliłem dwa największe mity żywieniowe. Ku swojemu zaskoczeniu, dzieci dowiedziały się, że pies nie powinien jeść kości, a kot pić mleka. Były skonsternowane. Bajki kłamią? Pewien mądrala powiedział "a mój tata daje naszemu psu kości" [zawsze trafi się jeden przemądrzały w grupie]. Odpowiedziałem mu, że jak ich pies nie będzie umiał zrobić kupy, to spotkamy się na sali operacyjnej. Roast!

Fajne było w spotkaniu to, że nie zaznaliśmy krępującej ciszy. Dzieciaki miały mnóstwo pytać. W większości bardzo mądrych. Można tu wymienić: czy zwierzęta czują tak jak my? Czy zwierzęta się boją? Czy psy mogą jeść czekoladę? Co to są robaki? Czy można dawać ptakom chleb do karmnika? I mnóstwo innych. Miałem z nimi rozmawiać 20-30 minut. Siedziałem prawie 1,5 godziny. Na koniec usłyszałem bardzo mądry wiersz o jeżu.


"Jeż" Iwona Sallach 

W suchym lesie mieszka jeż
chcesz zobaczyć - to się spiesz!
Pod gromadką liści śpi,
gdy słoneczko złote lśni.

Jabłek nigdy nie zajada
chętnie złapie zaś owada.
I poluje tylko nocą,
kiedy gwiazdki już migocą.

Gdy nastaje sroga zima
jeżyk drzemkę rozpoczyna.
Budzi się zieloną wiosną,
kiedy młode trawki rosną.

                                  
Zawiera on bardzo ważne przesłanie. Jeż nie je jabłek! Jest owadożercą. Nie mam pojęcia, dlaczego w szeroko pojętej sztuce dla dzieci, jest przedstawiany z tym atrybutem. Jakby był jakimś królem albo coś. Poza tym zwraca uwagę na to, że jest to zwierzę aktywne nocą, które zapada w sen zimowy. Świetny wiersz!

Dostałem także dyplom i laurkę. Było bardzo miło, jeśli dorośli tego nie spieprzą to dzieci wyrosną na fajnych ludzi. Czy potrzebnie się bałem? Nie. Nikt mnie nie zjadł. 

Komentarze

  1. "Odpowiedziałem mu, że jak ich pies nie będzie umiał zrobić kupy, to spotkamy się na sali operacyjnej" - mistrz <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Oto opowieść o tym jak wszedles do jaskini lwa. Dzieci zadaja zbyt dużo zbyt trudnych czasem pytań. Może rzeczywiście wyrosną na dobrych, inteligentnych ludzi..? Oby. Choć patrząc na populację, nie mam złudzeń🙄

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzieci są fajne, problem leży w rodzicach. Wiem co mówię, jestem rodzicem ;)

      Usuń
  3. Dzieci są dobre. Tylko sie długo gotują.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. hehehe a małe kotki są najlepsze... upieczone na grillu z chrupiącą skórką :D

      Usuń
  4. Dzieci czasem nie są takie straszne. Choć mnie przedszkola też przerażały. Zwłaszcza jak wybiegała grupa córki i wszystkie dziewczynki musiały mi coś bardzo ważnego powiedzieć 😀

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz