O odpowiedzialności

Boimy się odpowiedzialności. Oj boimy! Wielu z nas psując przypadkiem jakiś przedmiot, odkłada go na miejsce w taki sposób, aby rozpadł się w dłoni kolejnej dotykającej go osobie. Komu się nie zdarzyło niech pierwszy rzuci kamień.

Podobnie bywa z właścicielami zwierząt. Wieloma niestety. Rzadko słyszę "za późno przyszliśmy" albo "niepotrzebnie zwlekaliśmy". Za to ciągle słyszę, że ten czy tamten źle leczył, źle diagnozował i w ogóle to powinien krowy paść, a nie leczyć zwierzęta. I owszem, lekarze także popełniają błędy. Zdarzają się nietrafne diagnozy, zlekceważone sugestie właściciela i podobne sytuacje. Biję się w pierś i mówię "prawda to". Ale...

W wielu przypadkach tragicznego finału można było uniknąć. Wystarczyło przyjść wcześniej. Albo stosować się do zaleceń lekarza. Niewiele prawda? A jeśli już daliśmy dupy, to miejmy odwagę powiedzieć "moja wina!". Bieganie po mieście i opowiadanie, jak to ktoś zabił Wam zwierzę nie zmieni faktu, że odpowiedzialność jest Wasza.

Szukamy usprawiedliwień. Nie mamy czasu, nie mamy pieniędzy, mamy kłopoty rodzinne. To nie nasza wina, że zwierzę czuło się źle od dwóch miesięcy! Zły moment wybrało. Głupie bydle. Teraz masz ten problem rozwiązać. Przecież od tego jesteś! Jak dupa od srania. My przyszliśmy. Co to znaczy, że za późno?! Myśleliśmy, że to ze starości. Myśleliśmy, że samo przejdzie. Wczoraj jeszcze tego nie było. Schudł w dwa dni. Mnóstwo usprawiedliwień...

Równie wiele wyrzutów. Przed wizytą jeszcze żył. Umarł bo mu weterynarz jakieś leki podał. Jakbyśmy wiedzieli, że tak będzie to byśmy nie przyszli. Zabił Pan mi kota! Cała rzeka gówna wylewana na innego człowieka, żeby wybielić sobie sumienie. A wystarczyło przyjść wcześniej...

Smutne jest to, że ludzie, którzy deklarują miłość i przywiązanie do swoich zwierząt, potrafią w tak okrutny sposób ignorować dotykającą je chorobę? Jak można nie widzieć guza, który jest ciągnięty po ziemi z powodu swych rozmiarów? Ile trzeba samozaparcia, żeby przez tydzień ignorować krwistą biegunkę? Jakim trzeba być człowiekiem, żeby traktować za normalne brak przyjmowania pokarmu przez dwa tygodnie? Chyba wszystko przez to, że zwierzę nic nie mówi. Nie skarży się wcale.

Potem oczekujemy cudu. Wręcz go żądamy. Chcemy usłyszeć rokowanie, ale tylko te dobre. Nie może stać się nic złego, skoro przyprowadziliśmy zwierzę do weterynarza. A jeśli się stanie? To jego wina. Jego, nie moja!

Aby zobrazować Wam o czym piszę, opowiem historię. W skrócie....

Starsza pani jak codziennie od dwunastu lat szła wraz ze swoją suką po bułki do piekarni. Jak zwykle pies szedł luzem. Tym razem jednak zdarzyło się coś co wcześniej nie miało miejsca. Suczka wybiegła na ulicę, wprost pod pędzący samochód. Zwierzę trafiło natychmiast do nas, ale ostatecznie odeszło. Pomyślicie, że winny śmierci jest wypadek komunikacyjny? Że psica umarła bo przez nieodpowiedzialność właścicielki, wpadła pod samochód? Jesteście w błędzie...

Całą winą starsza pani obarczyła nas. "Bo oni jej coś podali". Sprawa skończyła się u Rzecznika Odpowiedzialności Zawodowej. Najpierw wojewódzkiego, potem krajowego. Oboje orzekli, że winną śmierci suczki jest właścicielka, która powinna wiedzieć, że pies ma być prowadzony na smyczy. Co z tego? I tak w miasto poszło, że "oni mi zabili psa".

Nie lubimy odpowiedzialności...




Komentarze

  1. Takie czasy. Rodzice mają wielki zal do nauczycieli i wogole szkoły że dziecko jest niegrzeczne, petenci mają żal do urzednikow że nie da się załatwić sprawy na wczoraj, pacjent ma żal do lekarza że choroba o której wie od 10 lat postępuje... przykładów można mnożyć na każdym kroku. Wszyscy są winni tylko nie my sami. Krew mnie zalewa jak widzę cierpiące zwierzę i "wlasciciela" który wzrusza ramionami i oczekuje cudu.

    OdpowiedzUsuń
  2. Jestem pod wrażeniem. Bardzo dobry artykuł.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz