Bo my nie chcieliśmy z papierami - o problemie pseudohodowli

Zainteresowanie danymi rasami psów jest zależne od mody. Kiedyś były popularne owczarki niemieckie i labradory, swój czas miały dalmatyńczyki i jamniki. Teraz w natarciu jest drobnica. Yorki, maltańczyki, shi-tzu posiadają rzesze zagorzałych fanów. I fajnie, nie mam nic przeciwko, jedyne "ale" mam do źródeł pozyskiwania zwierząt.

Popyt generuje podaż. Jeżeli dana rasa jest popularna, to dla wielu osób jest to okazja do zarobienia pieniędzy. Niewiele przecież trzeba. Pies i suka, tego tego i mamy małe puchate kulki do opylenia w internecie.

Wiele osób szukając wymarzonego psiaka, zada sobie pytanie "dlaczego różnice w cenach szczeniąt są tak ogromne". Można kupić za grube tysiące i można od pana Gienka za trzy stówy. Pewnie niejeden pomyśli "chyba ktoś mnie chce nabić na kasę" i bezrefleksyjnie kupi najtańszego. I broń Boże, nie agituję tu za tym żeby wywalać na psa równowartość półrocznego czynszu. Sugeruję tylko, żeby przed zakupem pomyśleć trochę.

Kupując zwierzę tanio, macie dużą szansę na trafienie do pseudohodowli. Co to takiego? Otóż, jest to zakład produkujący szczenięta. Z pominięciem jakichkolwiek dobrych praktyk hodowlanych, o ludzkich odruchach już nie wspominając. Szczeniąt ma być dużo i mają się rodzić często. Wydusimy z suczki wszystko co się da. A potem ją też sprzedamy. Zwykle zwierzęta są trzymane w potwornych warunkach, a mówienie o zaniedbaniu zdrowia jest strasznym uproszczeniem.

Ale kupujący tego nie widzi. Kupujący dostaje małe puchate do ręki z dala od bazy. Najczęściej na jakimś parkingu pod marketem. "Spotkajmy się w pół drogi. Co będziecie tak daleko jechać." troskliwy "hodowca" zrobi wszystko żeby wam nie pokazać w jakich warunkach żyją jego psy.

Zwierzęta w pseudohodowli są rozmnażane, żeby generować zysk. Szczeniaki nie muszą być zdrowe. Z tego powodu ludzie parający się tym procederem nie zwracają uwagi na takie szczegóły jak chów wsobny czy wady genetyczne. Wady będą problemem nowego właściciela.

Problem braku panowania nad zdrowiem kolejnych pokoleń dotyczy także ludzi, którzy okazjonalnie rozmnażają psy. Warunki mają dobre, są kochane, jednak nikt nie troszczy się o to, czy ich pies właściwie powinien przekazywać swoje geny dalej.

W rezultacie takich praktyk wiele psów nie trzyma standardów rasy. Takim przykładem są "yorki" (celowo cudzysłów, większość z nich to zwykłe kundle niestety). Mamy yorki które mają niespełna kilogram i takie które mają przeszło 7 kg. Wyglądają jak york, mają włosy jak york, dlatego dla społeczeńtwa to jest york. A że bez papierów? I co z tego! My chcemy psa do kochania, nie na wystawę.

Rezultatem rozmnażania bez głowy jest także szerzenie w populacji cech niepożądanych. Skutkiem mody są narwane owczarki bez stawów biodrowych, agresywne labradory, duszące się przez całe życie buldogi francuskie, czy przytaczane yorki z całym zestawem yorkowych problemów. Pomyśleć tylko, że można było uniknąć wielu kłopotów, które obecnie są powszechne, eliminując z rozrodu osobniki dotknięte wadą. Tylko po co?

Wydając większe pieniądze, kupując psa z hodowli zarejestrowanej w Związku Kynologicznym w Polsce, macie SZANSĘ, że wasz pupil będzie wolny od wad genetycznych i wyrośnie na psa za którego płacicie. szansę nie pewność. Ludzie są ludźmi i w ZKwP też znajdziemy kanciarzy.


Kolejnym problemem jest namnożenie się różnych związków ala kynologicznych, które zgodnie z prawem wydają dokumenty potwierdzające pochodzenie zwierzęcia. Często bez jakiejkolwiek kontroli. Pamiętam, jak pewnego razu odwiedzili mnie państwo z suką w typie shi-tzu. Bardzo naciągane "w typie". Dają mi plik dokumentów, które mam wypełnić, podpisać, a które poświadczą zdrowie ich psa. Pytania w kwestionariuszu mniej i bardziej szczegółowe, łącznie z tym, że ja poświadczam brak wad genetycznych. 10 stron A4. Zaczynam właścicielom wyliczać co i za ile muszą zrobić. Cena osiągnęła trzy zera i rosła. Pan zdziwiony oświadczył, że "w związku powiedzieli, że weterynarz ma to tylko podpisać". Tak bez badania? "No" odpowiedzieli chórem. To ja nie podpisuję. Jak to tak? Przecież tylko podpisać, co Panu szkodzi. Mówię, że nie chcę brać udziału w lewym rozmnażaniu zwierząt. I się obrazili. Rzucili k**wą i wyszli. A ja po prostu mam takie dziwactwo, że głowy dobrowolnie pod topór nie podkładam. Sorry.

Nie chcę robić poradnika "jak kupić psa, żeby nie zrobili Cię w ch**a". Apeluję tylko o rozwagę. Poczytajcie opinie o hodowli, pojedźcie zobaczyć w jakich warunkach mieszkają rodzice i szczenięta. Spytajcie o badania genetyczne. Macie się cieszyć z towarzystwa psa, a nie biegać po lekarzach. Kierowanie się tylko i wyłącznie ceną jest głupie. A jak Was nie stać? W schroniskach i fundacjach jest mnóstwo psów łaknących miłości. No chyba, że chodzi tylko o lans. Wtedy współczuję.

Na koniec jeszcze krótka historia (kiedyś już o niej pisałem):

W pewien piękny niedzielny poranek wpadły do gabinetu panie z pudełkiem po butach. Z pudełka dochodził smród kału. Kto raz miał do czynienia z parwowirozą ten wie o czym mowa. W pudełku znajdował się dogorywający szczeniak w typie York Shire.
Panie - mama z córką, oznajmiły, że kupiły go dzień wcześniej. Od początku miał biegunkę i nie chciał jeść, ani pić. Pies okazał się wymarzonym zwierzakiem dziewczynki, kupiła go za pieniądze z komunii. U hodowcy w domu nie były, spotkały się z nim na stacji benzynowej. W połowie drogi.
Nie zdążyłem nic zrobić, pies zipnął i przestał oddychać. Po reanimacji żył może jeszcze 40 minut.
Panie były, co zrozumiałe, zrozpaczone. Przyszły za kilka dni powiedzieć, że dziękują za pomoc, a sprawa już jest na policji.

Historii, jak ta znam wiele. Scenariusz jest zwykle podobny. Piesek za kilka stówek, podobno najsłabszy z miotu, "spotkajmy się w połowie drogi". A wystarczyło popytać, sprawdzić hodowcę przed kupnem zwierzęcia, poświęcić chwilę na refleksję. I najważniejsze. Dopóki ludzie będą kupować zwierzęta z lewych źródeł, dopóty problem będzie trwał.


Komentarze