Każdy ma swoje autorytety. Na to, że pracuję ze zwierzętami miały wpływ filmy Jacques'a Cousteau i David'a Attenborough. W przypadku tego drugiego także, a może przede wszystkim jego książki. Generalnie autorom książek zawdzięczam wiele. Nie tylko w aspekcie zawodowym. Uczyli mnie wrażliwości, nieoceniania książki po okładce, kształtowali poczucie humoru i świadomość, że pomiędzy złem i dobrem istnieje cała paleta szarości. Gdyby pozbawić mnie ich wpływu w czasach dzieciństwa, czy dojrzewania, prawdopodobnie byłbym zupełnie innym człowiekiem. Ale właściwie ja nie o tym chciałem.
Nie jestem psychologiem, ale moim zdaniem największy wpływ na to, jaka jest nasza wrażliwość mają osoby w naszym najbliższym otoczeniu. I tak oto w moim domu zawsze były zwierzęta. Nie były i nie są traktowane przedmiotowo. Są członkami rodziny. Przyjaciółmi. Braćmi mniejszymi. Nazywajcie jak chcecie. Fakt jest taki, że od najmłodszych lat uczono mnie tego, że one czują. Zarówno całą gamę emocji, jak i ból. Wpajano mi szacunek do nich. Moi rodzice wykonali kawał roboty i im za to dziękuję. Jestem wdzięczny, że dzięki nim mogę być tu gdzie jestem.
Wychowanie wychowaniem, faktem jest jednak, że wrażliwość w stosunku do zwierząt jest moją cechą przyrodzoną. Czworonogi zawsze mnie jarały. I dwunogi. I sześcionogi. I beznogi. Nie samochody, wojsko, straż pożarna czy loty w kosmos. Zwierzęta. Zastanawiałem się kiedyś, dlaczego tak się stało i wysnułem wniosek, że jest to dziedziczne. Mam to po Babci.
Babcia Terenia to osoba, którą można nazwać duszą naszego domu. Wielopokoleniowego domu. Nauczyła mnie, że trzeba szanować żywność. Groza wojny i towarzyszący jej głód sprawiła, że zmarnowanie nawet okruszka stało się największym grzechem. Pokazała mi, że gdy jest się dobrym dla zwierząt one odpłacą się tym samym (bo ludzie to są generalnie niewdzięczni). Wszystkie zwierzęta ją uwielbiały. Pewnie, przez skłonność do dogadzania im jedzeniem. Ale nie tylko. Jakoś nawet te, które nie znosiły ludzi do niej się garnęły. Miała taką łagodność, którą potrafiła zjednać nawet największego agresora. Przy tym najwięcej serca miała do tych brzydkich i kalekich, których nikt więcej nie chciał. Nie znosiła jednak szczurów (trauma z dzieciństwa). Co nie przeszkadzało jej w tuczeniu tych należących do mojego brata.
Jestem święcie przekonany, że jej stosunek do czworonogów miał wpływ na to, iż zostałem lekarzem weterynarii. Ten gen sympatii do kudłatych stworzeń mam po niej. Poza tym, w dzieciństwie rozmawialiśmy godzinami. Słuchałem historii z czasów dla mnie wtedy zamierzchłych. I w tych opowieściach niekiedy smutnych, często strasznych zawsze pojawiały się zwierzęta. Zawsze wymieniane z imienia. Nawet jeśli były baranem czy świnią. Bo one w jej sercu zajmowały miejsce równe ludziom. Zawsze obiecywałem sobie, że spiszę te historie. Niestety nigdy nie miałem czasu. I już nie spiszę.
05.07.2020 Babcia Terenia odeszła. Rozległy wylew z przelewem do komór mózgu. Nasz dom stracił duszę. Myślałem, że jestem oswojony ze śmiercią. Myliłem się. Jestem rozdarty i nie mogę znaleźć sobie miejsca. Dlatego o tym piszę. Liczę że ból przekuty w słowa pozwoli mi iść dalej. Jednak nie będzie to łatwe. Babcia to jedna z tych osób, obok moich rodziców oczywiście, które towarzyszą mi całe życie. Zawsze mnie wspierała i kibicowała we wszystkim co robię. Za pośrednictwem mamy śledziła bloga, czytała moje książki, zawsze cieszyła się z każdego sukcesu. Wzięła nawet udział w live'ie. Czekała także na trzecią książkę. Codziennie pytała, jak idzie mi pisanie. Nie doczekała.
I wiecie, jak to w życiu, nie zawsze się dogadywaliśmy. W kwestii zdrowia zwierząt totalnie się nie rozumieliśmy. Czasem pytała wręcz "po coś ty został weterynarzem, skoro zwierząt nie kochasz", zwykle sprowokowana suszeniem głowy o tuczenie psa. Jednocześnie to ona zawsze wyłapywała, gdy któreś z naszych zwierząt jest chore.
Wszyscy jesteśmy teraz rozdarci. Ja, moja żona, dzieci, moi rodzice. I zwierzęta. Pies chodzi struty, koty nie chcą wejść do babcinego pokoju i chowają się przed wszystkimi. One także przechodzą żałobę, gdyż to Babcia Terenia była tą, którą kochały. Wyniosły się także ptaki z ogródka. Słowianie wierzyli, że ptaki zanoszą duszę zmarłego do Wyraju. Może coś w tym jest.
Opowiadam Wam o tym, bo coś mi mówi, że muszę. To mój sposób na pogodzenie się ze stratą. I na powiedzenie dziękuję. Za te 32 lata. Horacy napisał "Nie wszystek umrę" udowadniając, że człowiek żyje tak długo jak trwa pamięć o nim. Ja też o Tobie nie zapomnę. Mam nadzieję, że tam gdzie jesteś są koty i wróble. Żegnaj...
Współczuję. I zazdroszcze. Miałeś wiele wspaniałych lat z nią. To nie do przecenienia.
OdpowiedzUsuńNie pamiętam jak to jest mieć babcie, dziadka czy ojca bo odeszli jak byłam mała ale też mam z babcią jakieś wspomnienia, błahe, ale wspomnienia które przypominają mi się z uśmiechem na ustach. Te babcie które przeżyły okres wojny zawsze miały w sobie taką mądrość życiowa której teraz wielu brakuje. Moje uczucia do zwierząt są trochę takie jak pańskiej babci, wszystkie zwierzęta bym nakarmiła a jeszcze raz tyle wzięła do domu. I łzy lecą jak widzę cierpienie czy ich smutek. Pana babcia jest teraz że wszystkimi Azorami, kotkami i tymi wszystkimi zwierzakami którymi tak się opiekowala i które w jej życiu się pojawiły. Proszę myśleć o tym jak o pilnowaniu czy aby napewno wszystkie są tam gdzie powinny, czy który się nie zagubił, i czy aby żaden nie jest głodny. Pana Babcia była zapewne wspaniałą kobieta. Najszczersze kondolencje.
OdpowiedzUsuńProszę pamiętać że na szczęście są jeszcze wspomnienia. A kto żyje we wspomnieniach ten nigdy nie umiera. ❤️
Babcia Terenia wszystkich zawsze dopingowała w pasjach. Przy ostatnim naszym spotkaniu we wrześniu 2019 usłyszałam „masz racje, młoda jesteś, pracujesz, to podróżuj!”. Trzymaj się!!
OdpowiedzUsuń