Że ile płacę?

 


Dziwne, jak wszyscy ukrywamy, że jednym z głównych motorów naszego życia są pieniądze.


Lew Tołstoj


Czasem zdarzają się negatywne opinie na temat mój albo moich współpracowników. Dziwne, prawda? Niestety w medycynie, także weterynaryjnej, nie każdy problem można  naprawić. Co więcej, gdy się pomylę, niekiedy nie zdążę zweryfikować postępowania. W związku z powyższym przytrafiają się zgony. Oczywiście nie każde odejście pacjenta ma związek błędem lekarza, jednak w obliczu śmierci  potrafię zrozumieć niezadowolenie klientów. Niezadowolony klient, ma misję powiedzieć wszystkim, że jest niezadowolony. Dlatego pisze w Internecie i obrabia Wam dupę na mieście. I ja rozumiem, jeżeli brak sympatii i chęć zemsty, powodowane są problemami związanymi z leczeniem. Jednakże, większość negatywnych opinii nie dotyczy jakości leczenia. Gdy słyszę, że ktoś po mnie jedzie, zwykle mowa o pieniądzach.


Gdzieś w świadomości społeczeństwa tkwi przekonanie, że jeśli ktoś leczy zwierzęta, to realizuje jakieś mityczne POWOŁANIE. Tak jakby ludzie decydowali się zostać weterynarzem przez ingerencję siły wyższej. Dziwne. Mnie się Stwórca nie objawił we śnie mówiąc “idź i lecz braci mniejszych”. Nie. Owszem zawsze wiedziałem co chcę robić, ale doprowadziły mnie do tego samozaparcie i ciężka praca. Palec boży nie powodował moimi wyborami. Dlatego z ręką na sercu mogę oświadczyć “jestem lekarzem weterynarii. To moja praca. Nie powołanie”. Myślicie pewnie, czemu rozwodzę się nad jakimś mistycyzmem, niepotrzebnie marnując słowa. Otóż, jeśli ktoś realizuje powołanie to nie może brukać swej szlachetnej misji braniem pieniędzy. To tak jakby po prostu pracował. A przecież być powołanym to coś piękniejszego i szlachetniejszego niż praca. Ciekawe jest tylko to, że nawet ksiądz bierze kasę za swoje usługi. Ale weteryniorz to zdzierca. Wielokrotnie spotkałem się z opinią, że dany lekarz jest “z powołania”, bo tani. Problem tkwi w tym, że powołaniem nie zapłacę rachunków i nie wsadzę go do garnka, żeby nakarmić swoje dzieci. Także nie. Za powołanie dziękujemy. Spróbujcie na przeciwko.


    Panuje dziwne przekonanie, że coś może być za darmo. Odbieram mnóstwo telefonów z zapytaniem, czy wizyta jest płatna. Nawet nie ile jest płatna, a czy w ogóle. Aż mam czasem ochotę oznajmić rozmówcy, że z chęcią będę leczył jego zwierzę za darmo. Nawet mu zapłacę za tą możliwość. Wyobraźcie sobie, że dzwonicie do dentysty (takiego prywatnego nie NFZ) i pytacie się czy wizyta jest płatna. Pomyśli, że go wkręcacie.


Jeśli już ktoś się oswoi z faktem konieczności uiszczenia zapłaty przychodzi problem jej wysokości. Ludzie są różni. Jedni rozumieją, że za wykonaną pracę należy się zapłata. Choć bywa, że ich oczekiwania są inne niż przedstawiona im rzeczywistość. Oczywiście nie u wszystkich. Niektórzy ludzie, po prostu płacą to co się należy bez komentarza. Wielu jednak próbuje się targować lub brać mnie pod włos stwierdzeniami, że u doktora X jest o tyle taniej. Proszę bardzo, idź do X’a. Naprawdę, nikt nie ma obowiązku do nas przychodzić. Jeżeli finanse są jedynym wykładnikiem wyboru lekarza to ja dziękuję, mnie taki klient niepotrzebny. A jeśli ktoś pyta dlaczego tyle a nie inaczej, odpowiadam “u nas to tyle kosztuje”. Nie tłumaczę siebie, ani moich zwierzchników. My chcemy konkurować z naszymi kolegami jakością i wachlarzem usług, nie cennikiem. Czy nam się to udaje? Nie mnie oceniać. Mimo tego, że rzekomo zdzieramy z ludzi ostatni wdowi grosz i jesteśmy mega do dupy, nie narzekam na brak zajęć.


Często jest mi zadawane po wizycie pytanie, ile za zastrzyk/i? Wielu błędnie myśli, że płaci się tylko za zużyte leki. Dziwi mnie zaskoczenie ludzi,  gdy tłumaczę im, że jest inaczej. Bo cena, którą płacicie u lekarza weterynarii składa się z dwóch elementów. Leki i materiały to jeden z nich. Drugi to usługa, czyli każda czynność, którą lekarz wykonał przy waszym zwierzęciu. Badanie, zastrzyk, pobranie materiału, grzebanie w psim odbycie itd. Dla przykładu, byłem atakowany na żywo i w Internecie w sprawie szczepienia przeciwko wściekliźnie. Ludzie pytają dlaczego, skoro dawka szczepionki kosztuje kilka złotych, to szczepienie kosztuje np. 30. No właśnie szkopuł w tym, że nie płacicie za szczepionkę. Za szczepionkę to ja płacę hurtowni. Wy płacicie za szczepienie. Za całą czynność: przygotowanie preparatu, podanie, wypisanie dokumentacji. Za to, że ktoś ręczy swoim nazwiskiem, że Wasze zwierzę jest zaszczepione. Rozumiecie o co mi chodzi? Zresztą podobnie jest z waszym szczepieniem... Zaraz, zaraz! Przecież u lekarza płacę tylko za szczepionkę! Owszem ale to nie znaczy, że lekarz i pielęgniarka nie dostaną pieniędzy za przeprowadzenie zabiegu. Płatnik zastępczy, jakim jest NFZ, ureguluje wszystko. Z waszych pieniędzy. Ale ludzie i tak mają wrażenie, że za darmo. Jeżeli to kogoś nie przekonuje to podam przykład bardziej przyziemny. Wyobraźcie sobie, że zepsuł Wam się samochód. Idziecie do mechanika, który robi swoje i na koniec wystawia rachunek. Na rachunku macie wyszczególnione części, które mechanik kupił i koszt usług, które wykonał. Nie płacicie za same części, prawda?


To, że w Polsce mamy dostęp do lecznictwa publicznego, sprawia że w jakiś podświadomy sposób oczekujemy czegoś podobnego od weterynarii. Co więcej, kiedyś jeden pan z pełną powagą oznajmił, że nie zamierza płacić, gdyż odprowadza składki do ZUS-u. Ta instytucja niestety nic nam nie daje na wasze zwierzaki, a płacimy jej haracz tak jak wszyscy. Lecznictwo zwierząt jest w 100% prywatne. Płacimy czynsze, media, kupujemy leki, kształcimy się. Wszystko za pieniądze. I to całkiem niemałe. Nie powinno więc dziwić, że pobieramy za swoją pracę opłatę. I te pieniądze, nie pozostają w 100% w naszej kieszeni. Bo musimy najpierw zapłacić dostawcom, uregulować należności w urzędzie skarbowym, zusie… Jak w każdej firmie. Zakłady Lecznicze dla zwierząt nie działają w jakiejś magicznej szarej strefie, w której nie istnieją koszty tylko czysty zysk. Oczywiście, mógłbym powiedzieć dzieciom i żonie, że od dzisiaj nie pobieram opłat wyższych niż moje koszty. Sorry, od teraz nie jecie i idziecie mieszkać pod most.


Dobra, dobra, wiemy przecież że trzeba płacić. Ale czemu tak drogo? Ja pytam natomiast, co to znaczy “drogo”? Dla jednego 20 złotych to majątek, inny na stówę mówi drobne, więc to czy jest drogie, czy nie jest rzeczą czysto subiektywną. A dlaczego usługi weterynaryjne są relatywnie drogie w odczuciu wielu ludzi? Cóż problem cen usług weterynaryjnych jest rzeczą skomplikowaną i nie mam tu miejsca na wyjaśnienie wszystkich kwestii. Przede wszystkim jest to usługa lekarska taka sama, jak w przypadku ludzi. Uczyliśmy się na cholernie ciężkich studiach, zaniedbując zdrowie i życie prywatne. Była to ogromna harówka. Chcecie się przekonać to zapraszam na któryś z wydziałów. I niestety ta nauka się nie skończyła po zakończeniu studiów. Chcąc zwiększać efektywność w leczeniu Waszych zwierząt, musimy stale podnosić kwalifikacje. Za ciężkie pieniądze, których nikt nam nie da. Po drugie, gdyby leczenie zwierząt było proste to my nie bylibyśmy potrzebni. I tu jest sedno sprawy. To jest ciężka robota. Może nie w sensie fizycznym, bo pracownik budowlany też tyra jak wół. Psychicznie jednak jest niesamowicie obarczająca. Musimy być ciągle skupieni, bo dekoncentracja i “gorszy dzień” mogą mieć poważne konsekwencje. Mimo tego, że bardzo staramy się tego nie robić, zamartwiamy się o naszych pacjentów, mamy wyrzuty sumienia jeśli, któremuś się nie uda. Jesteśmy wzywani o każdej porze dnia i nocy, siedzimy w pracy w niedziele i święta. Kosztem naszych rodzin, które okradamy z czasu, który im powinniśmy ofiarować. Po to aby móc pomóc waszym zwierzętom. Dlatego usługi weterynaryjne są drogie. Bo jesteśmy, gdy tego potrzebujecie.


        Bardzo ważną kwestią, jest również to, że obecnie oczekujecie odpowiednich standardów. Nie chcemy, żeby zwierzę było leczone w ciemno, albo metodami sprzed czterdziestu lat. Klienci pytają o coraz to nowe badania. Aby móc zaoferować dostęp do nich, trzeba posiadać odpowiedni sprzęt. Urządzenia te, jak się pewnie domyślacie, nie rosną na drzewach. Nie dosyć, że trzeba za nie zapłacić, to często kwoty te podaje się w setkach, a nie dziesiątkach tysięcy. Konsekwencją tego jest to, że pewne usługi kosztują więcej niż inne. Jednak, jeżeli dobrze poszukać, okazuje się iż wcale nie są droższe od odpowiedników z ludzkiego świata. Jak pisałem wcześniej, darmowe lecznictwo to złudzenie. Za refundowane badania płacicie sobie sami, odprowadzając co miesiąc składki zdrowotne. 


        Czy są jakieś plusy tego, że w weterynarii wszystko prywatne i drogie? Owszem. Największym atutem tej sytuacji jest to, że dostęp do większości usług jest od ręki. Niejednokrotnie jednego dnia udaje się zbadać, pobrać krew, zrobić rtg, usg i przeprowadzić zabieg operacyjny. A w przychodniach NFZ? Najpierw 2 godziny czekania w przychodni. Potem zapisy na badania. USG? Za tydzień. Tomograf? Za miesiąc. I tak to się ciągnie. A już, nie daj Boże, do specjalisty. Termin za pół roku nazywany jest bliskim. U nas większość rzeczy robionych jest na poczekaniu. Bardziej zaawansowane badania kwestia tygodnia. Jeśli ktoś potrzebuje super specjalisty, rzadko czeka miesiąc. Jeśliby moi pacjenci musieli czekać na badania i lekarzy, tak jak ich właściciele, to często nie dożyliby rozpoznania. No ale trzeba płacić.


Gdy w grę wchodzą pieniądze, kiedy wiemy że od płacenia się nie wywiniemy, zaczynamy kombinować. Bo może uda nam się coś ugrać. Mam kilku takich klientów, którzy zawsze pytają o rabat. Nieodmiennie jestem zdziwiony. Robię duże oczy i pytam “dlaczego?”. Często słyszę odpowiedź bo ja zawsze do Was przychodzę. Zwyczajowo odpowiadam, że zawsze kupuje bułki w tej samej piekarni i nie proszę o rabat. Gdy sytuacja u danego klienta się powtarza to jeśli jest miły to mówię mu, że cena już uwzględnia rabat. Jeżeli nie jest miły, to radzę mu wybrać się do Maroka i tam zwiedzić sobie Rabat. Nie jest to uprzejma odpowiedź, no ale heloł? Ja nigdy, nigdzie nie proszę i nie pytam o zniżki i rabaty. Nie pytam i nie udzielam.

Z zasady nie udzielamy rabatów ale… Fakt ten nie oznacza, że nie doceniamy stałych i lojalnych klientów. W przypadku niektórych chorób pacjent jest skazany na wielokrotne wizyty, niekiedy latami. Bywa, że od czasu do czasu robimy takim klientom wizytę w prezencie. Bo chcemy im pokazać, że doceniamy zaufanie jakie w nas pokładają. Jest to również prezent za rzetelność. Jednak te osoby nigdy nie proszą o zniżkę. Jest to nasza inicjatywa. Jak ktoś domaga się rabatu, to już wiecie co usłyszy.


Bywa tak, że pracuję za darmo. Jeśli ktoś przyjeżdża z dzikim zwierzęciem, które uratował z pobocza drogi, nie biorę za to pieniędzy. Podobnie jak przynoszą mi konające potrącone stwory. Dziękuję, że się zatrzymali i każe im iść do domu. Zdarzyło mi się rozliczać tylko leki, gdy widziałem, że komuś bardzo zależy ale naprawdę nie ma pieniędzy. Bo wbrew temu co mówi opinia publiczna, my też mamy serce. 


Dużym problemem jest to, że niektórzy po prostu są nieuczciwi. Jeśli uznam, że mogę nie brać za coś pieniędzy to jest moja wola, moje sumienie. Do szału mnie jednak doprowadza, gdy ktoś mnie oszukuje .Pamiętam pewną sytuację sprzed paru lat...


Pani przyszła z kotem, który miał biegunkę. Zbadałem, podałem co było do podania, rozpisałem czynności do wykonania w domu. Na koniec mówię, że za wizytę należy się tyle i tyle. Pani robi wielkie oczy. Bo przecież ona miesiąc temu kotkę tu sterylizowała i doktor powiedział, że po sterylizacji już nie będzie płacić. Ja zrobiłem oczy jeszcze większe. Wyjaśniłem, że po sterylizacji to się nie płaci za ściągnięcie szwów, a obecny problem ze sterylizacją nie ma nic wspólnego. Właścicielka kotki oznajmiła, że ona nie ma przy sobie pieniędzy i doniesie kiedyś (jeszcze nie mieliśmy terminala płatniczego). Zgodziłem się, ale leków do domu nie wydałem, informując, że jak dostarczy pieniądze to wtedy dostanie również leki doustne. Pani to się nie spodobało, ale poszła do domu. Oczywiście tyle ją widziałem.

Wróciła do nas po pół roku z innym problemem. Nic groźnego, kłopot z pchłami czy coś w tym guście.. Miała jednak pecha trafić znów na mnie, a ja jestem straszenie pamiętliwy. Wysłuchałem panią, po czym zacząłem wymieniać co musimy zrobić i ile będzie to kosztowało. Nie zaskoczy Was pewnie, że niewiasta nie miała ze sobą pieniędzy. Dziwne prawda? Zapytany czy będzie mogła donieść później, odparłem że niestety wciąż czekam na pieniądze za poprzednią wizytę. Pani się zaczerwieniła, wzięła kota i trzaskając drzwiami poszła do domu. Możecie powiedzieć, że może była w złej sytuacji finansowej. Że mogłem jej pomóc, a nie być takim dupkiem. Może. Jednakże…


        Przychodzą do nas ludzie o różnej zasobności portfela. Dobrze rozumiem, że życie płata figle i możemy znaleźć się szybko pod kreską. Ja jednak nie mam obowiązku wiedzieć, czy kogoś stać czy nie. Skąd miałbym czerpać taką wiedzę? Jeśli znam danego klienta i on mnie poprosi o płatność ratalną, bo ma kłopot to nie ma sprawy. Nie raz i nie dwa odkładaliśmy płatność wiernym opiekunom naszych pacjentów. Ale komuś, kogo widzę drugi raz na oczy nie będę robił ukłonów, bo potem ja muszę pokrywać koszty czyjejś nieuczciwości.


 Kończąc temat pieniędzy należy rozważyć jeszcze wysokość ceny usługi, w zależności od gatunku zwierzęcia. Głupie to prawda? Mogłoby się tak wydawać, jednakże w rzeczywistości problem istnieje. Co zrozumiałe, wielu ludzi dzwoni przed przyjściem do nas aby zasięgnąć informację na temat ceny wizyty. Pytają również czy tyle samo kosztuje wizyta z myszą, chomikiem czy królikiem. Niektórzy są bardzo zdumieni tym, że gatunek zwierzęcia nie ma wpływu na koszt wizyty. Przecież chomik kosztuje osiem złotych?! No tak, ale pies ze schroniska albo kot znaleziony na ulicy jest za darmo, a za wizytę trzeba zapłacić. Mimo, że nie znoszę telefonów, wolę jak ktoś zadzwoni się spytać wcześniej, niż gdy jest zdziwiony kiedy wystawiam rachunek. 


Może jednak wyjaśnijmy, dlaczego taki mały mikrostworek musi zapłacić tyle samo co psisko? Po pierwsze, nie każdy lekarz przyjmuje małe ssaki. Większość ucieka w popłochu, gdy widzi na horyzoncie klienta z małym pudełeczkiem albo klatką. Jako, że ja przyjmuję a moi koledzy nie, już robi nam się usługa VIP. Po drugie, aby móc leczyć waszego gryzonia, muszę posiadać taką samą wiedzę na jego temat, jak w przypadku psa czy kota. To, że jest mały nie znaczy, że wystarczy mało wiedzieć. Jest wręcz odwrotnie. Każdy strzępek wiedzy z zakresu medycyny małych ssaków zdobyłem sam. Nikt nie podał mi go na tacy. Nawet na studiach temat był bardziej niż marginalny. Dlatego wizyta u mnie kosztuje tyle samo, w przypadku każdego zwierzęcia. Nie dyskryminuję nikogo. A co w przypadku gadów, ptaków i rybek? Nie znam się, nie leczę. Wysyłam do ludzi co się znają.
I mam nadzieję, że się odpowiednio cenią.

Komentarze

  1. Mam 12 letniego kundelka. Choruję na oczy. Zdarzyło mi się zapłacić za same kropelki do oczu ponad 80 zł. W trakcie wizyty lekarz wykonał kilka czynności i za każdą była odpowiednia cena, po czym podał krople czyli otworzył opakowanie i ich użył. Ale ile kosztują i, że aż tyle mnie nie uprzedził, poczułam się zrobiona w jajo. Zapłaciłam, zużyłam, to były krople nawilżające, i spytałam o tańszą alternatywę...

    OdpowiedzUsuń
  2. Każdy ze swojej pracy musi się utrzymać. Ja do tej pory miałam szczęście i trafiałam na bardzo profesjonalnych weterynarzy i nigdy nie jęczałam, że trzeba zapłacić. Moje psy uwielbiają chodzić do mojej Pani weterynarz :)

    OdpowiedzUsuń
  3. No cóż, działam w innej branży, ale dylematy finansowe bywają podobne. Cwaniaków nigdzie nie brakuje.
    Też zdarzało mi się pracować za darmo, ale z własnego wyboru. Ale jak ktoś próbuje się targować tak dla zasady, to mówię mu, że jest mnóstwo innych firm, które obsłużą go taniej, a ja cenami nie konkuruję. Nie docenia mojej usługi, to niech spada, ja na brak klientów nie narzekam. A u weterynarza czasem zostawiam więcej, niż się należy, bo spodziewałam się wyższego rachunku - wtedy mówię, że to na leczenie tych biedaków z wypadków, czy innych podrzutków, za których nie ma kto zapłacić. Ja przecież wiem, że kosztują i lekarstwa, i sprzęt, i wiedza, i czas... Jak się samemu ma firmę, to się to chyba lepiej rozumie.

    OdpowiedzUsuń
  4. Racja jest ze w krajach sluzacych obywatelom darmowa opieka zdrowotna, Ci sami przezywaja czasem szok gdy okazuje sie ze za opieke nad zdrowiem swoich czworonoznych pupili trzeba placic. Pracuje w Australii, gdzie nie raz zdaza sie ze pielegniarki gonia klientow po parkingu bo ci beztrosko sobie po wizycie po prostu wyszli. 2 tyg temu tak wyszla pani ktora przyszla na wizyte bez psa poniewaz przyszla sie poradzic czy kupic suczke z wada zgryzu. Miala zdjecia od hodowcy, przy okazji wypytala o wszystko inne na co powinna zwrocic uwage i jak sie przygotowac do przyjecia szczeniaka. Poswiecilam jej dobre 20min. I poszla, wyszla zanim pielegniarka na recepcji, zajeta innym klientem, zdazyla zareagowac. Poniewaz nasza klinika oferuje darmowe pierwsze badanie nowo nabytych szczeniat, oszczedzilam pielegniarce ganiania pani telefonicznie i przypisalam klientce te wizyte jako darmowa konsultacje dotyczaca nowego szczeniaka. Fast forward...dzis przyszla z suczka, niemile zdziwiona ze badanie nie bedzie juz za darmo, i podejrzliwie pyta co zatem ze szczepieniem przypadajacym za 2tyg, za to tez trzeba placic? Rece i nogi opadaja tym bardziej jesli wezmiemy pod uwage ze szczenieta kundelkow kosztuja u nas od 2tys AUD w gore, a rasowe srednio od 5-8tys.

    OdpowiedzUsuń
  5. Zaskakujące jest jak często osoby, które skończyły studia wyższe muszą się tłumaczyć z tego, że pracują, aby zarobić na życie: lekarze, nauczyciele... Nigdy nie słyszałam, żeby jakieś wątpliwości pojawiały się gdy korzystamy z usług stolarza, budowlańca czy mechanika. Ot, jeśli są dobrzy, to płacimy bo płacimy za jakość, a jeśli nie są wystarczająco dobrzy i do tego drodzy, to zmieniamy firmę i koniec dyskusji.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz