Jak to się stało, że jakiś tam wet napisał książkę?

Od premiery "Co gryzie weterynarza?" minęło już pół roku. Wydanie książki było dla mnie nie tylko ważnym punktem w życiu ale też okazją do poznania wielu ciekawych ludzi. Poczynając od osób związanych z Wydawnictwem Poznańskim, przez osoby publikujące w sieci, z którymi miałem okazję o niej rozmawiać, kończąc na rzeszy ludzi, których książka na tyle zainteresowała, że odezwali się do mnie w licznych wiadomościach. Wydanie tej książki było chyba tym momentem, kiedy przestałem być anonimowym użytkownikiem sieci. 

Wspólnym mianownikiem dla wielu przeprowadzonych rozmów jest "ale dlaczego Ty napisałeś książkę?". Częściowo już odpowiedzi na to pytanie udzieliłem w kilku miejscach. Jednak jest to złożona historia i myślę, że może nadszedł czas, aby się nią z Wami podzielić. 

Jak to się stało, że jakiś tam wet napisał książkę? Jak zwykle w życiu bywa, za wszystko odpowiada przypadek. Miłość do słowa pisanego towarzyszyła mi od dzieciństwa. Równolegle do zainteresowania zwierzętami interesowałem się książkami i czytaniem. Przyszedł czas i na pisanie.

Miałem epizody grafomańskie na różnych etapach mojego życia. Dawno temu w liceum, gdy przechodziłem swoje mizantropiczne "emo phase" pisałem głębokie wiersze, o ciężkim życiu nastolatka. I szkalujące panią z angielskiego. Publikowałem je na blogu. Bloga nie ma. Wierszy też nie (poza kopią, którą rzekomo przetrzymuje moja żona). I całe szczęście. 

W erze różnych forów internetowych, na jednym z nich (związanym z jakąś grą, której nazwy nie pamiętam), pisałem opowiadanie w odcinkach. Akcja w całości działa się w obskurnej tawernie, a bohaterami byli moi internetowi kamraci, z którymi tworzyliśmy klan. Dobrze się bawiłem i pisałem prawie rok. Gry pewnie już nie ma. Forum zapewne też nie. "Karczma" przepadła. Trochę szkoda.

Na studiach zacząłem pisać swoje dzieło w stylu heroicznego dark fantasy. W odcinkach. A jakże, na blogu. Temat umarł. Po pierwsze nie miałem czasu na wiele więcej poza nauką. Po drugie nie miałem pomysłu na taką fabułę, która nie byłaby kalką tego co przeczytałem. Bloga nie ma. Powieść umarła. I w sumie dobrze. 

Zdarzało mi się napisać wiersz dla żony. Na szczęście nie istnieją kopie poza tymi, które Weronika przetrzymuje w niewiadomym mi miejscu. 

Myśl o pisaniu towarzyszyła mi zawsze. Gdzieś w trakcie studiów pomyślałem, że fajnie by było napisać "pamiętnik weterynarza". Wymyśliłem sobie pierwsze kilka zdań:

Jest druga w nocy, sierpień. Siedzę na progu przed drzwiami przychodni i palę papierosa. Noc jest piękna. Na bezchmurnym niebie gwiazdy próbują przebić się swoim blaskiem przez łunę miasta. Jednak cuda wszechświata są mi w tej chwili obojętne. Teraz ważny jest dla mnie tylko ten kawałek tytoniu tlący się w mojej dłoni. Muszę rzucić – pomyślałem i wypuściłem kłąb dymu, który na chwile zasłonił zarówno łunę, jak i gwiazdy. Z cichym przekleństwem na ustach znowu zerkam na zegarek. Od czterdziestu minut czekam na psa, który wpadł pod samochód. Patrzę w końcu w niebo i szukam wśród gwiazd odpowiedzi na pytanie: Dlaczego nie wybrałem stomatologii?*

Resztę miałem dopisać. Kiedyś. Jeśli w ogóle. 

Potem urodziła się Antosia i poszedłem do pracy. Pisanie (poza niewielką działalnością na niniejszym blogu) umarło. Do czasu, aż Tosia zaczęła dorastać i okazała się molem książkowym. Od momentu, w którym zdołała pierwszy raz zogniskować wzrok w jednym miejscu uwielbiała książki. Wpadłem na pomysł, że napiszę dla niej bajkę. Tak, w której to ona będzie bohaterką. I napisałem. Następnie podarowałem córce. Chyba jej się spodobała. 

Pewnego dnia wrzuciłem ją do sieci (możecie ją przeczytać tutaj)

Po jakimś czasie napisało do mnie Wydawnictwo Dragon "Chcemy wydać serię książkę o zawodach. Jednym z nich ma być weterynarz. Ty jesteś weterynarzem i napisałeś bajkę. Napiszesz dla nas tekst?". Bum! No jak nie, jak tak?! Napisałem wstępny konspekt. Wydawnictwo zaklepało i zabrałem się do pisania pierwszej swojej książki. Co z tego, że dla dzieci? 



Nigdy nie planowałem pisania dla młodego czytelnika. Nie wiedziałem, jak pisać dla dzieci. Po wysłaniu pierwszego pierwszego tekstu, wkrótce otrzymałem odpowiedź "spoko, ale siedmiolatek nic nie zrozumie". Pani redaktor udzieliła mi szybkiej lekcji zwracania się do młodego odbiorcy i potem już poszło z górki. I chyba się spodobało.

Jakiś czas po przekazaniu całości tekstu dostałem propozycję współpracy przy kolejnej książce. Tym razem z serii "Wszystko o...". Do napisanych przez Francuzów zeszytów o pszczołach, kotach, koniach i niedźwiedziach, miały dołączyć psy oraz krowy. Moim zadaniem miało być pochylenie się nad tematem rogacizny. Co prawda krów już nie leczę ale dalej darzę te zwierzęta dużą sympatią. Chętnie się zgodziłem. Przy okazji przypadło mi trochę pracy nadzorczej. Poza stworzeniem tekstu musiałem pomyśleć o tym, jak rozmieścić go na stronie. Moją rolą było również zasugerowanie ogólnego zarysu ilustracji, które miał stworzyć Adam Święcki. Nie ukrywam, świetnie się bawiłem przy powstawaniu "Wszystko o... Krowach!". Wbrew pozorom powstanie tej niezbyt grubej książeczki, kosztowało mnie wiele pracy. Ale za to bardzo przyjemnej. Gdy dostałem do ręki gotowy zeszyt byłem zachwycony, Adam wymalował wszystko dokładnie tak, jak to sobie wyobraziłem. Jakby czytał mi w myślach.



Byłem przekonany, że wyczerpałem limit szczęścia i tym samym zakończę karierę pisarską...

W marcu 2019 napisało do mnie Wydawnictwo Poznańskie. Doszli do wniosku, że na rynku brakuje książki, która pokazałaby zawód polskiego lekarza weterynarii od kuchni. Miało by być merytorycznie i dowcipnie. "Napisałbyś?". No rejczel! Na dogadywaniu szczegółów przeleciało nam do października. To był ten moment, kiedy oficjalnie zacząłem pisać "Co gryzie weterynarza?". Miałem czas do końca czerwca 2020. 



Z pisaniem się wyrobiłem. Tak naprawdę, gdyby policzyć rzeczywisty czas, jaki na nie poświęciłem, to na pewno nie zbliżylibyśmy się do ośmiu miesięcy. Nie jestem jednak zawodowym pisarzem. Nie mogę sobie pozwolić na to, żeby usiąść rano z kawą do komputera i dniówkę poświęcić na stukanie w klawisze. Mam obowiązki w Przychodni i co równie istotne obowiązki rodzinne. Wszystko to sprawiło, że "Co gryzie weterynarza?" powstawało wieczorami i w weekendowe popołudnia. Tu godzinka pisania, tam dwie. Z doskoku. Pewnie, gdybym miał więcej czasu skończyłbym ją w dwa, góra trzy miesiące. Niestety czasu było, jak na lekarstwo. Na szczęście się wyrobiłem...

Zaraz, zaraz! Książka została wydana 02.06.2021, a Ty twierdzisz, że napisałeś ją rok wcześniej? Tak! Bazowy tekst powstał rok przed wydaniem. Tylko, że na tym proces tworzenia się nie skończył. Pierwszymi czytelniczkami tekstu były dziewczyny z Wydawnictwa. Było to bardzo ważne czytanie. Dzięki niemu mogłem poprawić miejsca, które mogły wydać się niezrozumiałe. Uzupełniłem też tekst w miejscach, gdzie historia wymagała komentarza. Co jednak najważniejsze, wszyscy wiemy że ja się nakręcam. Opisując pewne gabinetowe sytuacje włożyłem w tekst wiele "wkurwa". Dziewczyny wyłapały te miejsca i niektóre z nich wygłuszyłem. Tak, żeby moje złości nie krzyczały na Was ze stron książki. Poza tym, w pierwotnej wersji tekstu było więcej przypisów. Znacznie więcej. Musiałem część przenieść do tekstu ;( Wychodzi na to, że nie wszyscy kochają je tak jak ja.

Potem były jeszcze redakcje językowe. Ze cztery. Ja jestem na bakier z ortografią i gramatyką. Potem redakcja merytoryczna. I jeszcze dyskusje na temat tego, czy ktoś nie będzie miał o to co ja tam napisałem pretensji...

Właśnie, pretensje w sprawie moich historii. Wszystko co napisałem w książce wydarzyło się na prawdę, ale...

Są napisane w taki sposób aby nie miały formy "Pan Andrzej Kowalski z yorkiem Maksem, przyszli w marcu 2018. Maks był skrajnie zaniedbany". Nie używam nazwisk. Imiona i rasy pacjentów zmieniłem. Płcie opiekunów bywa, że też. Niektóre historie są syntezą kilku wizyt - wielkie, zaniedbane guzy trafiają się prawie codziennie. Summa summarum, starałem się pisać tak, aby nikt nie mógł powiedzieć "to byłem ja". Choć są też takie opowieści, w których bohaterowie odnajdą siebie ;) 

Wszystko to trwało. I trwało. Zaangażowało wiele osób. W końcu jednak "Co gryzie weterynarza?" ujrzało światło dzienne. I wiecie co? Nie wiem, czy będzie dane mi jeszcze wcielić się rolę pisarza ale jeśli tylko nadarzy się okazja, skorzystam. Apetyt rośnie w miarę jedzenia, prawda?

Taka jest oto historia mojego pisania. Jestem pisarzem z przypadku. W żadnym z trzech przypadków, nie musiałem biegać z tekstem i prosić o jego wydanie. Po prostu trafiły mi się okazje, które wykorzystałem. Efekt musicie ocenić sami. Ja bądź co bądź bardzo jestem z nich dumny. 


Komentarze

  1. Nie czytałam książek dla dzieci czego bardzo żałuję. Może jeszcze wpadną mi w ręce. Co gryzie weterynarza mam i przeczytałam. Sama kiedyś chciałam pracować w tym zawodzie, ale za szybko poddałam się rodzicom. Może też i dlatego książka tak mnie zainteresowała. Też mam specyficzne poczucie humoru i język autora bardzo mi odpowiada 😜 Dzięki temu humorowi książkę czyta się szybko i z zaciekawieniem. Nawet przypisy dają się przyswoić. Książkę polecam wszystkim przyjaciołom zwierząt. A właścicielom w szczególności.

    OdpowiedzUsuń
  2. Wrzuciłam do koszyka. Kupię przy najbliższej okazji:)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz